DZIĘKI AIS STATKI ZACZĘŁY NAS SZANOWAĆ
Szosa jest właśnbie przebudowywana na autostradę. Budowa pod ruchem. Natężenie ruchu niesamowite.
Wąziutko, pobocza przepastne (oczywiście żadnych barier), pojazd za pojazdem ("na zderzakakach"), objazdy co kilka kilometrów, a TIRy (większość tego co się toczy) - szaleją.
I tak sobie myślę, że ta moja kolejna jazda "siódemka" wcale nie jest mniej niebezpieczna niż to właśnie czeka Witolda Pawłowskiego i jego Kompana Władka .
--------------------------------
Audyt portów Zalewu Wiślanego na ukończeniu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
-------------------------------------
.
Don Jorge,
Idąc z Amsterdamu planowaliśmy Calais, ale weszliśmy trochę dalej do Boulogne.
Czasu do wysokiej wody było jeszcze trochę, ale „Rockandroll„ to nie transatlatyk,zanurzenie tylko 1,52 m ,wchodzimy. I kilka razy w awanporcie postraszył nas alarm głębokości, widocznie jakieś górki były, krótkie ale.
Nauczony doświadczeniem z Cuxhaven, że przy prądzie nie ma czasu na długi namysł, gdzie dobijać, dobiłem rufą do pierwszego z brzegu pomostu. Polubiłem dobijanie rufą, bo wszystko sam widzę, a i błyskawiczny desant na keję z nowej platformy za rufą jest możliwy.
Wyszliśmy na miasto,zakupy, rano tankowanie i wychodzimy w kierunku Cherbourga.
Wiatry nam w zasadzie nie sprzyjały, a jakieś 30 mil od Cherbourga na drugi dzień przed południem silnik zaczął nam nienaturalnie gdakać to żeśmy go wyłączyli i zawróciliśmy do Hawru (było ok.40 mil).
Początkowo nawet postawiliśmy genakera i żegluga była super, ale wiatr zaczął słabnąć, aż w końcu zdechł i siedem godzin czekaliśmy na wiatr. Wszystkie odbiory oprócz UKF-ki wyłączone, oszczędzamy prąd ,elektrownia wiatrowa jest, ale wiatru nie ma.
Idąc z Amsterdamu planowaliśmy Calais, ale weszliśmy trochę dalej do Boulogne.
Czasu do wysokiej wody było jeszcze trochę, ale „Rockandroll„ to nie transatlatyk,zanurzenie tylko 1,52 m ,wchodzimy. I kilka razy w awanporcie postraszył nas alarm głębokości, widocznie jakieś górki były, krótkie ale.
Nauczony doświadczeniem z Cuxhaven, że przy prądzie nie ma czasu na długi namysł, gdzie dobijać, dobiłem rufą do pierwszego z brzegu pomostu. Polubiłem dobijanie rufą, bo wszystko sam widzę, a i błyskawiczny desant na keję z nowej platformy za rufą jest możliwy.
Wyszliśmy na miasto,zakupy, rano tankowanie i wychodzimy w kierunku Cherbourga.
Wiatry nam w zasadzie nie sprzyjały, a jakieś 30 mil od Cherbourga na drugi dzień przed południem silnik zaczął nam nienaturalnie gdakać to żeśmy go wyłączyli i zawróciliśmy do Hawru (było ok.40 mil).
Początkowo nawet postawiliśmy genakera i żegluga była super, ale wiatr zaczął słabnąć, aż w końcu zdechł i siedem godzin czekaliśmy na wiatr. Wszystkie odbiory oprócz UKF-ki wyłączone, oszczędzamy prąd ,elektrownia wiatrowa jest, ale wiatru nie ma.

Jak zaczęło wiać to podeszliśmy na redę Hawru i zawołałem kapitanat portu ,informując że nie mam silnika i będę wchodził na żaglach o świcie czyli około 5 rano.
Odpowiedz była trochę zaskakująca : -„Tak,proszę”.
Staliśmy w dryfie do rana,stateczków wokół sporo, ale oni na kotwicy, my nie (łańcucha za mało).
Koło 3-ej jak miałem wachtę zamyśliłem się nieco, wspominając jak jedna żeglarka (o boskim uśmiechu) rzuciła cumę na keję z taką siłą ,że faceta powaliło.
Z zamyślenia wyrwało mnie wołanie na UKF :
-„Sailing vessel Rockandroll”
Okazało się wachtowy na sąsiednim statku zauważył, że się do niego zbliżamy.
To na foczku odeszłem z milę.
AIS to jest to! Nawet podświadomie statki zaczynają szanować jachty.
Trójkącik na ekranie taki sam jak stutysięcznika, opis tez poważny – sailing vessel !
Jeszcze pod Helem, zaraz po zwrocie, jeszcze dobrze żagli nie wybrałem, a już mnie wołał kontenerowiec, bo mu CPA wyszło zero, chociaż za minut kilka a nawet więcej.
Przed piątą rano postawiliśmy foka i ruszyliśmy w kierunku portu.
Mariny nie znałem, ale mapy pokazywały, że zaraz po wejściu za główki zwrot w lewo i do mariny drugi zwrot w prawo. Co nas czeka w marinie nie wiedziałem, chociaż mapy pokazywały, że jest pomost zewnętrzny, zaraz przy wejściu.

Ale jakbyśmy wchodzili do Y-bomów ? Postanowiliśmy przygotować kotwicę rufową jako hamulec.
Chociaż w razie draki miałem zamiar rzucić kotwicę nawet na środku mariny, ale już za falochronem, a i o pomoc w przestawieniu z kotwicy wtedy nietrudno.
Płyniemy, główki już blisko,cumy przygotowane na obu burtach, odbijacze też, rzutka i kotwica rufowa pod ręką. I nagle wiatr odkręca i słabnie. I zaczynamy się niepokoić, czy jednym halsem wejdziemy.
Tuż przed główkami stawiamy grota i jesteśmy pewni, że jeden hals wystarczy.
A wiatr z kolei zaczął dmuchac mocniej.
Mijamy główki na niezłym szwungu, walę w prawo pod wiatr, Władek pod masztem piorunem zrzuca grota,i na foku okrążamy falochron mariny i widzę przepiękny i długi jak stąd do Jokohamy pomościk i pusty!
Trochę przed przytuleniem roluję foka, a Władek już na kei zbiera cumy z relingu i knaguje.
Stoimy! Stoimy bezpiecznie w porcie.
Wrażeń trochu dużo,rzekłbym nawet za dużo, ale ważne , że bezpiecznie weszliśmy na żaglach do Hawru.
Idę do biura mariny. Pani bosman wysłuchuje mnie cierpliwie, bo ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń to mowę mam lekko szarpaną.
Poprosiłem o pomoc w naprawie silnika i za godzinę był mechanik i zdemontował wtryskiwacze-jeden do naprawy, reszta do sprawdzenia.I czekamy.
A wiaterek szaleje.W nocy pewno była dziewiątka.
Ale jeszcze wczoraj podpływa do nas pontonem pani bosman z asystentem i przeholowali nas do środka mariny.
Sami.
Z własnej inicjatywy, wiedząc, że idzie sztorm a my nie mamy silnika.
Pozdrawiam
Witold
Hawr 06.06.17
Pozdrawiam
Witold
Hawr 06.06.17
Don Jorge,
Aż się łza w oku kręci jak zostali potraktowani nasi z "Rockandroll'a".
Takich wejść na żaglach to robił Ludek Mączka do Rejkiawiku wiele lat temu. Sam jestem z tego cyklu historii żeglarstwa kiedy nie było żadnych silników i umiejętność podejścia na żąglach była "zwykłym" manewrem.
To było w naszej krwi i dalej jest.
Kiedyś to było chyba w 2011 zostałem zaproszony na krótką jazdę na SUMIE (DZ'ta) po jeziorze Dąbskim. Poprosiłem opiekuna i kapitana o nie używanie silnika. Odbiliśmy w lekkich wiatrach
na wiosłach ok. 10 mtr. od keji, następnie same żagle. Na Duże Dąbie a po tym Regalicą do domu. Na przejściu z Regalicy tam jest płytkawo i dalej prowadziłem pod żaglami
aż ten wąski przesmyk koło Pogoni do JK AZS'u. Tak był tam przeciwny prąd i wiatr, ale ja to znałem od dzieciństwa, czasem kiedyś trzeba było na "burłaka". Więc halsowanie do 15-20 metrów pomimo
protestów kapitana aby włączyć silnik.
Dotarliśmy bez problemów, na koniec ledwo wiosła były zamoczone. A silnik rdzewiał. To taki szybki urywek, choć dzisiaj kapitanowie portów tego nie lubią bo o wypadek to aż obecnie za łatwo
przy obecnych umiejętnościach.
Gratulacje dla "Rockandroll'a".
Wojtek Wejer,
Ocean Cruising Club
Izydor