HEROSI CZY GLADIATORZY ?
Temat poruszony przez Eugeniusza Ziółkowskiego zajmuje mnie szczególnie, bo jak wielu z Was pamięta - najbardziej cenię tych, którzy nie tylko czują się, ale i są żeglarzami przez 12 miesięcy w roku.
To oczywiście armatorzy jachtów - żeglujący "na swoim i za swoje". Dla mnie tacy żeglarze jak Teliga, Cisek, Mączka czy Tarczyńscy są wzorem.
Nawet widok prywatnego jachtu oklejonego reklamami budzi mój niesmak.
Gienek bezstronnie charakteryzując dwie kategorie żeglarzy - pominął niestety jednak jeszcze jedną. To KONDOTIERZY*), czyli kapitanowie - najemnicy.
Najstarszy w Polsce "proceder" - wywodzący się wprost z żeglowania klubowego.
Nie czuję się być kompertentnym, aby ocenić takie osobliwe umiłowanie żeglowania .
No cóż - nowe czasy, nowe wzorce.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------------------
PS. Przepraszam za jakość fotografii. Otrzymałem je zapisane w formacie tekstowym.
.
------------------------------------------------
.
Herosi czy Gladiatorzy
Przełom roku i pierwsze miesiące nowego to okazja do różnego rodzaju podsumowań, plebiscytów, konkursów, których zwycięzcy otrzymują nagrody i wyróżnienia.
W naszym żeglarskim światku wyróżnień też nie brakuje. Chwała za to organizatorom plebiscytów i ich laureatom.
Przy okazji tego karnawału gratulacji i uścisków, chciałbym zwrócić uwagę na wrzucenie do jednego konkursowego worka herosów i gladiatorów lub jak kto woli amatorów i zawodowców. Te dwie kategorie powinny występować osobno, przede wszystkim z racji pobudek jak i zaangażowania własnych środków w osiągnięcie sukcesu.
W przypadku zawodów żeglarskich z najwyższej światowej półki jak np. regaty o Puchar Ameryki określenie kategorii jest bardzo proste. To typowi gladiatorzy, zawodowcy wynajęci przez armatora jachtu.
Zwycięzcą ogłaszany jest jacht o nazwie bezpośrednio określającej sponsora, armatora, właściciela (tytuł nie jest ważny, istotne jest, kto wyłożył 100 mln dolarów). W komunikacie wyników regat, poniżej nazwy jachtu małą czcionka wymieniony jest skipper, który od czasu do czasu „poklepywany” jest przez media, jak zdolny dżokej dosiadający fantastycznego konia. Mam wielki szacunek do umiejętności i wytrenowania załóg, tych pędzących, z trudną do zaakceptowania przez rozum prędkością, skrzydlatych potworów. Ale to współcześni gladiatorzy, których można podziwiać i szanować, nie można jednak mylić ich z herosami.
Prawdziwymi herosami są żeglarze, którzy realizują swój cel, nie zawsze, ale często okupiony długim okresem przygotowań, za własne środki, na jachtach o czystych, wolnych od reklam sponsorów burtach, z nazwą i portem macierzystym na pawęży. To oni są żeglarzami, którym należy się największy szacunek. Ich dokonania powinny być wzorcem, matrycą, do której powinniśmy porównywać osiągnięcia współczesnych żeglarzy - herosów.
Przełom roku i pierwsze miesiące nowego to okazja do różnego rodzaju podsumowań, plebiscytów, konkursów, których zwycięzcy otrzymują nagrody i wyróżnienia.
W naszym żeglarskim światku wyróżnień też nie brakuje. Chwała za to organizatorom plebiscytów i ich laureatom.
Przy okazji tego karnawału gratulacji i uścisków, chciałbym zwrócić uwagę na wrzucenie do jednego konkursowego worka herosów i gladiatorów lub jak kto woli amatorów i zawodowców. Te dwie kategorie powinny występować osobno, przede wszystkim z racji pobudek jak i zaangażowania własnych środków w osiągnięcie sukcesu.
W przypadku zawodów żeglarskich z najwyższej światowej półki jak np. regaty o Puchar Ameryki określenie kategorii jest bardzo proste. To typowi gladiatorzy, zawodowcy wynajęci przez armatora jachtu.
Zwycięzcą ogłaszany jest jacht o nazwie bezpośrednio określającej sponsora, armatora, właściciela (tytuł nie jest ważny, istotne jest, kto wyłożył 100 mln dolarów). W komunikacie wyników regat, poniżej nazwy jachtu małą czcionka wymieniony jest skipper, który od czasu do czasu „poklepywany” jest przez media, jak zdolny dżokej dosiadający fantastycznego konia. Mam wielki szacunek do umiejętności i wytrenowania załóg, tych pędzących, z trudną do zaakceptowania przez rozum prędkością, skrzydlatych potworów. Ale to współcześni gladiatorzy, których można podziwiać i szanować, nie można jednak mylić ich z herosami.
Prawdziwymi herosami są żeglarze, którzy realizują swój cel, nie zawsze, ale często okupiony długim okresem przygotowań, za własne środki, na jachtach o czystych, wolnych od reklam sponsorów burtach, z nazwą i portem macierzystym na pawęży. To oni są żeglarzami, którym należy się największy szacunek. Ich dokonania powinny być wzorcem, matrycą, do której powinniśmy porównywać osiągnięcia współczesnych żeglarzy - herosów.
Wśród polskich żeglarzy jest wielu, spełniających kryteria amatorskiego żeglowania. Leonid Teliga, Ludomir Mączka nie dosiadali przygotowanego przez publicznego lub prywatnego sponsora wspaniałego rumaka. Swoje żeglarskie Himalaje zdobywali na własnych jachtach o czystych burtach. Nie walczyli z czasem, nie walczyli z konkurencją, z nikim nie walczyli. Oni i im podobni realizowali swoje marzenia, osiągali wcześniej wyznaczone cele, a jeśli walczyli, to tylko ze swoimi słabościami i ograniczeniami ludzkiej natury.
Wyróżnienie, stworzenie osobnej kategorii osiągnięć żeglarskich dla żeglarzy – herosów, to próba przypomnienia o czymś, co stanowi istotę uprawiania żeglarstwa, to szansa dla uhonorowania tych, którzy nie mają szans w starciu z gigantycznymi środkami angażowanymi w żeglarski wyczyn.
Współczesny, skomercjalizowany świat, doprowadził do absurdu coś, co powszechnie nazywa się sportem. Sport, który był atrybutem helleńskiego stylu życia, miał utrzymać w kondycji ciało, dbać o jego doskonałość i kształtować osobowości człowieka. W XXI wieku sport staje się przyczyną powstawania schorzeń, kalectwa, a nawet przedwczesnej śmierci. Wielkie pieniądze dla najlepszych tworzą z nich gladiatorów, których karierę kończy cios miecza ukutego ze środków dopingujących, farmakologicznej ingerencji w metabolizm, nadmiernej eksploatacji organizmu. Podziwiamy ich wyczyny, lubimy oglądać wspaniałe bramki, dalekie rzuty, mistrzowskie opanowanie bolidu. Nie ma w tym jednak ani krzty sportu.
Podobnie w żeglarstwie. Współzawodnictwo jest zjawiskiem bardzo pozytywnym, integruje środowisko, doskonali umiejętności, budzi emocje. Jest wodnym sportem, bez ubocznych niekorzystnych dla nas skutków, pod warunkiem, że nie przekroczymy pewnej granicy. Gdzie jest ta granica?. Każdy wyznacza ją sobie sam. Moim zdaniem dla łatwiejszego określenia położenia czerwonej linii, której nie powinniśmy przekraczać wystarczy wziąć pod uwagę dwa podstawowe kryteria: wydajność naszego organizmu i niezależność decyzyjną. Z określeniem wydajności naszego organizmu poradzimy sobie dość łatwo. Parę rejsów w różnych warunkach i z grubsza wiemy, na co nas stać.
Niezależność decyzyjna jest trudniejsza do określenia. Całkowita niezależność pokrywa się w zasadzie z nienależnością finansową. Z braku własnych środków możemy pozyskać je od sponsorów, ale uzależniamy się w ten sposób od ich oczekiwań. Pół biedy, jeśli np. podpiszemy kontrakt z wydawnictwem na napisanie książki o rejsie. Jacht ma czyste burty i żagle. Gorzej, jeśli jest wielu sponsorów i każdy oczekuje powierzchni reklamowej na kadłubie lub żaglu.
Jak to wygląda ilustrują załączone zdjęcia.
Pozostawiam Czytelnikowi ocenę, gdzie kończy się żeglarstwo, a zaczyna marketing, w którym rola skippera sprowadza się do roli dżokeja, lub jak kto woli, operatora mobilnej powierzchni reklamowej.
Eugeniusz Ziółkowski
----------------------------------------------------------------------
*) Kondotier (SJP):
1. we Włoszech w okresie od XIV do XVI w.: dowódca oddziałów wojsk najemnych w służbie miast lub dworów książęcych;
2. dawniej: żołnierz najemny; najemnik;
3. w przenośni: człowiek służący obcej sprawie dla własnych korzyści
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu