ZIMOWĄ PORĄ (46)
Andrzej "Colonel" Remiszewski - trochę o jachtach, ale więcej o rzadkiej dziś umiejętności portowego manewrowania bez silnika. Popełniłem kie4dyś opowiadanko pod wszystko mówiącym tytułem - "Manewry portowe krew w żyłach mrożące". Tak, tak to prawda - manewrowanie bez silnika wymagało bardzo wielu ćwiczeń i poznania "zwyczajów" konkretnych jachtów. Jak reagują na ster, jaką mają inercję, jak przechodzą przez linię wiatru, jak daleko odpadają po zwrocie. Tamte jachty nie miały "hamulca" czyli silnikowej "całej wstecz". Obserwowałem kiedyś jak Waldemar "Rumi" Rumiński (pierwszy Komandor "Neptuna") whalsowywał się "Jupiterem (I)" do Łeby. Stare, wąskie wejście, prąd rzeczki Łeba. Fakt - wiatr wiał nieco z boku czyli jeden hals długi, drugi tylko do "nabrania wysokości". Nie mniej - to był popis wręcz cyrkowej zręczności. Pamiętam też jak trenowaliśmy przed egzaminem na "morsa" manewrowanie i cumowanie "Jupiterem II" (Opal) w zatocze "Neptuna". Tyle, że jeszcze z... uwiązanym na sztywno rumplem. Czyli nie tylko pod żaglami. Wiecie który żagiel był w tych manewrach najważniejszy? Oczywiście, oczywiście - ten najmniejszy, czyli bezan. A wiecie, kto nas wszystkich w tych zabawach bił na głowę ? Tak, tak - mistrz FD Eugeniusz Ziółkowski. To ten, którego teraz newsy czytujecie w SSI.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
-----------------------------------
.
Czterdzieści sześć lat temu, w piątek 18 grudnia, w Gdyni panowała straszliwa cisza. Wydaje mi się, że pogoda była podobna jak dziś, mglista, nie bardzo mroźna, choć poprzednie dni były mroźne. Skwer Kościuszki, a więc i Basen Jachtowy im. Zaruskiego, były odcięte od miasta szeregiem wozów bojowych, lecz i z ulicy 10 Lutego, spod istniejącego do dziś (!) salonu fryzjerskiego „Rococo”, można było dostrzec szare sylwetki okrętów wojennych na redzie.
Dało to okazję do wykorzystania znajomości tych sylwetek poznanych podczas żeglowania i odgadywania: „nasze czy ruskie”. Nie znałem jeszcze wtedy pełni tragicznych skutków poprzedniego dnia, osobisty ogląd wydarzeń na ulicach Gdyni, mimo iż ukształtował moje poglądy na całe życie, nie dawał mi takiej podstawy. Nie wiedziałem też, że ubył mi jeden kolega – wspominałem Go tutaj rok temu, kto zechce, poszuka.
Kolejny sezon na szczęście się odbył. I tak jak pisał „National Geografic” w wielkim reportażu „Springtime of hope in Poland” relacjonując tchnienie nadziei w Polakach, był to sezon długi i optymistyczny. Niezła pogoda, sporo żeglowania, Puck, jeziora, morze, awans na całkiem poważny stopień jachtowego sternika morskiego, beztroska młodość, studia, czteromiesięczne wakacje.
Kurs manewrowy na sternika morskiego odbywał się we wrześniu w Trzebieży. Spotkałem wtedy kilka ciekawych jachtów.
Po pierwsze był to „Ogar”, prototyp „Taurusów”. Coś szokującego! To żelazko ma pływać? Ogromny i pusty pokład, wysoki, stalowy (!) cienki maszt, dwie zejściówki, ster zawieszony na szerokiej pawęży. Ta rufa! Potem dowiedziałem się o nowatorskim kształcie balastu, płaskich liniach teoretycznych, umieszczeniu silnika centralnie. A potem okazało się jak szybki jest ten jacht!
/
Dało to okazję do wykorzystania znajomości tych sylwetek poznanych podczas żeglowania i odgadywania: „nasze czy ruskie”. Nie znałem jeszcze wtedy pełni tragicznych skutków poprzedniego dnia, osobisty ogląd wydarzeń na ulicach Gdyni, mimo iż ukształtował moje poglądy na całe życie, nie dawał mi takiej podstawy. Nie wiedziałem też, że ubył mi jeden kolega – wspominałem Go tutaj rok temu, kto zechce, poszuka.
Kolejny sezon na szczęście się odbył. I tak jak pisał „National Geografic” w wielkim reportażu „Springtime of hope in Poland” relacjonując tchnienie nadziei w Polakach, był to sezon długi i optymistyczny. Niezła pogoda, sporo żeglowania, Puck, jeziora, morze, awans na całkiem poważny stopień jachtowego sternika morskiego, beztroska młodość, studia, czteromiesięczne wakacje.
Kurs manewrowy na sternika morskiego odbywał się we wrześniu w Trzebieży. Spotkałem wtedy kilka ciekawych jachtów.
Po pierwsze był to „Ogar”, prototyp „Taurusów”. Coś szokującego! To żelazko ma pływać? Ogromny i pusty pokład, wysoki, stalowy (!) cienki maszt, dwie zejściówki, ster zawieszony na szerokiej pawęży. Ta rufa! Potem dowiedziałem się o nowatorskim kształcie balastu, płaskich liniach teoretycznych, umieszczeniu silnika centralnie. A potem okazało się jak szybki jest ten jacht!
/
Rufy: dwa najsławniejsze „Taurusy”, między ówczesnymi typowymi jachtami – źródło: „Portal żeglarski”
.
Krótko potem przy pirsie „T” stanął obok „Ogara” - „Polonez”. Był jeszcze we wczesnej, stoczniowej wersji z dziwacznym takielunkiem, który później na słuszne życzenie Baranowskiego zmieniono. Po szoku wywołanym kształtem „Ogara”, żelazkowatość „Poloneza” mnie już zachwyciła. Zresztą kształt tego jachtu, wywodzący się od „Arcturusów”, był znacznie bardziej podobny do tego, co uznawaliśmy wówczas za normalność.
Niedługo potem zjawił się gość dla mnie najbardziej zaskakujący. Biało-czerwono-niebieska bandera. Czechosłowak?! Na szczęście przy stoliku trzebieskiej stołówki siedział ze mną Tadziu Rusek, Polak z Zaolzia i on wiedział, kto to Richard Konkolski. Ze względów rodzinnych bardzo mnie to zainteresowało. Dzięki pomocy Tadzia udało mi się dowiedzieć kilku szczegółów, o tym, że „Nike” to nieco przedłużona polska „Zośka” Zbyszka Milewskiego, że wybiera się startować w przypadających na kolejny rok 1972 regatach OSTAR, w których startowali także Polacy.
/
Riša na "Nike"– fot. Internet
Krótko potem przy pirsie „T” stanął obok „Ogara” - „Polonez”. Był jeszcze we wczesnej, stoczniowej wersji z dziwacznym takielunkiem, który później na słuszne życzenie Baranowskiego zmieniono. Po szoku wywołanym kształtem „Ogara”, żelazkowatość „Poloneza” mnie już zachwyciła. Zresztą kształt tego jachtu, wywodzący się od „Arcturusów”, był znacznie bardziej podobny do tego, co uznawaliśmy wówczas za normalność.
Niedługo potem zjawił się gość dla mnie najbardziej zaskakujący. Biało-czerwono-niebieska bandera. Czechosłowak?! Na szczęście przy stoliku trzebieskiej stołówki siedział ze mną Tadziu Rusek, Polak z Zaolzia i on wiedział, kto to Richard Konkolski. Ze względów rodzinnych bardzo mnie to zainteresowało. Dzięki pomocy Tadzia udało mi się dowiedzieć kilku szczegółów, o tym, że „Nike” to nieco przedłużona polska „Zośka” Zbyszka Milewskiego, że wybiera się startować w przypadających na kolejny rok 1972 regatach OSTAR, w których startowali także Polacy.
/
Riša na "Nike"– fot. Internet
.
A sam kurs… były to trzy tygodnie codzienne manewrówki na żaglach w zatłoczonym basenie trzebieskim, gdzie naraz kręciło się kilkanaście jachtów, w tym kilka 11-metrowych drewnianych „pięćdziesiątek”, stalowa „stoczterdziestka” („Śmiały” albo ”Jurand”) i nieco mniejsza „Jaskółka (potem przezwana „Indią”). Po tych trzech tygodniach każdy z nas umiał z jachtem bez silnika zrobić wszystko.
Chciałbym widzieć miny dzisiejszych żeglarzy, gdyby wsadzono ich na komendę na którymś z tamtych jachtów. A wtedy była to nasza codzienność i, w co dziś zapewne trudno uwierzyć, obywało się bez kolizji! Pamiętam poczucie wyższości wobec „bogatych Szwabów, którzy zwijali żagle już na długo przed portem, manewrowali wyłącznie na silnikach i nie wychodzili w morze jeśli miało wiać choćby 50B.
Wspominam to z sentymentem, lecz wcale nie chciałbym powrotu tamtych czasów. Oczywiście lepiej jest dobrze manewrować na żaglach, niż nie radzić z tym sobie wcale. Ale na pewno lepiej być człowiekiem wolnym, któremu żaden urzędnik nie mówi kiedy i dokąd ma prawo popłynąć. Lepiej pływać za swoje i na swoim, od portu do portu, niż pędzić niezależnie od warunków na zachód, dbając o to, by nieopatrznie nie wejść do polskiego portu, co oznaczało utratę ważności odprawy granicznej i konieczność zdania władzy paszportów.
Tak to wspomnienia mieszają się z nadzieją, szczególnie silną w grudniowych dniach. A więc tą nadzieją, także na przyszłoroczny udany sezon, pragnę się z Czytelnikami podzielić życząc wszystkim Wam wraz z Don Jorge spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.
Żyjmy wiecznie!
18 grudnia 2016 r.
Colonel
A sam kurs… były to trzy tygodnie codzienne manewrówki na żaglach w zatłoczonym basenie trzebieskim, gdzie naraz kręciło się kilkanaście jachtów, w tym kilka 11-metrowych drewnianych „pięćdziesiątek”, stalowa „stoczterdziestka” („Śmiały” albo ”Jurand”) i nieco mniejsza „Jaskółka (potem przezwana „Indią”). Po tych trzech tygodniach każdy z nas umiał z jachtem bez silnika zrobić wszystko.
Chciałbym widzieć miny dzisiejszych żeglarzy, gdyby wsadzono ich na komendę na którymś z tamtych jachtów. A wtedy była to nasza codzienność i, w co dziś zapewne trudno uwierzyć, obywało się bez kolizji! Pamiętam poczucie wyższości wobec „bogatych Szwabów, którzy zwijali żagle już na długo przed portem, manewrowali wyłącznie na silnikach i nie wychodzili w morze jeśli miało wiać choćby 50B.
Wspominam to z sentymentem, lecz wcale nie chciałbym powrotu tamtych czasów. Oczywiście lepiej jest dobrze manewrować na żaglach, niż nie radzić z tym sobie wcale. Ale na pewno lepiej być człowiekiem wolnym, któremu żaden urzędnik nie mówi kiedy i dokąd ma prawo popłynąć. Lepiej pływać za swoje i na swoim, od portu do portu, niż pędzić niezależnie od warunków na zachód, dbając o to, by nieopatrznie nie wejść do polskiego portu, co oznaczało utratę ważności odprawy granicznej i konieczność zdania władzy paszportów.
Tak to wspomnienia mieszają się z nadzieją, szczególnie silną w grudniowych dniach. A więc tą nadzieją, także na przyszłoroczny udany sezon, pragnę się z Czytelnikami podzielić życząc wszystkim Wam wraz z Don Jorge spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.
Żyjmy wiecznie!
18 grudnia 2016 r.
Colonel
-------------------------------------
PS. A ta tytułowa zbieżność liczb? Zastanawiając się nad tytułem spostrzegłem, że 46 felietonik zaczyna się od słów czterdzieści sześć”. Pomyślałem sobie, że ten zbieg okoliczności można zaakcentować. Przynajmniej nikt nie poczuje się zgorszony.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
PS. A ta tytułowa zbieżność liczb? Zastanawiając się nad tytułem spostrzegłem, że 46 felietonik zaczyna się od słów czterdzieści sześć”. Pomyślałem sobie, że ten zbieg okoliczności można zaakcentować. Przynajmniej nikt nie poczuje się zgorszony.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Mały komentarz do "Zimową porą (46)".
Miałem okazję płynąć na Taurusie s/y "Kalisia". Niewątpliwie był szybki ale też i bardzo chybotliwy na bałtyckiej fali.
Co do Trzebieży gdzie też miałem okazję się szkolić. Potwierdzam to co kolega Andrzej "Colonel" Remiszewski wspomina. Dorzucę jeszcze, że na moim kursie było dziesięciu chętnych. Manewrówkę zdało trzech, a teoretyczny jeden :), nieskromnie powiem, że ja sam. Egzamin manewrowy (komendy) był nagrywany przez egzaminatorów na podręcznym magnetofonie i pewnie potem analizowany. Oprócz codziennych manewrów na żaglach były też ćwiczone manewry na silniku. Pamiętam, że za basenami portu jachtowego był wąski kanał, niewiele szerszy do s/y "Śmiałego", na którym ćwiczyliśmy obroty jachtu. Pamiętam też dochodzenie na żaglach do boi na tzw. jajko. To było coś :).
I też wspominam to z sentymentem.
Wesołych Świąt!!!
Lech Lewandowski
Również dziękuję za tak szybką reakcję.
Muszę powiedzieć, że w przeciwieństwie do Izydora Węcławowicza - "historia z pierwszej ręki" nie mam tak doskonałej pamięci mimo, że pływam z kilkuletnią przerwą dopiero od 1974r.
Do mojego komentarza do "opowiadanka z myszką" i jednocześnie "historii z pierwszej ręki" mogę dodać jeszcze to, takie miałem odczucie w tym czasie, że mieszkańcy Niemiec Wschodnich zazdrościli nam, polskim żeglarzom, "swobody" pływania. Oni natomiast doświadczali oświetlania ich wybrzeża silnymi reflektorami, co było widoczne daleko z morza, by pewnie przypadkiem nikt nie uciekł do Niemiec Zachodnich bądź Danii.
Mimo wielu trudności mogliśmy jednak tu czy tam popływać. Mogliśmy, tak jak to pisze kolega Węcławowicz, na rejs zagraniczny zaopatrywać się w "Baltonie" w produkty jakie trudno było znaleźć nawet na wigilijnym stole.
Dzięki tej małej "swobodzie" mamy też w związku z tym piękne karty historii żeglarstwa polskiego.
Nie mieliśmy tak dobrze jak teraz, to fakt. Dla mnie, żeglarza ze śródlądzia, była tylko możliwość wypłynięcia na morze na jachcie klubowym s/y "Wagabunda" (Vega) bądź na jachcie z Centralnego Ośrodka Szkolenia Żeglarskiego w Trzebieży gdzie szlifowałem moje morskie doświadczenie i z rozrzewnieniem wspominam s/y "Śmiały", też z piękną historią.
Rejs zagraniczny był organizowany w klubie jeden w sezonie, na który załapywali się żeglarze, uczestniczący w tzw. rejsie "taklowniczym", a więc przygotowywaniu jachtu do sezonu. Głównie pływaliśmy po portach polskich i to bez silnika. Nie przypominam sobie by w trakcie rejsu, pomimo trudnej pogody, nie został zaliczony jakiś zaplanowany port. Zanim popłynąłem w rejs zagraniczny zaliczyłem wszystkie porty polskie otwartego morza od Świnoujścia po Gdynię, głównie jako I oficer. I tak jak to pisze kolega, pierwszym na naszym jachcie logiem była w połowie napełniona wodą butelka z 10m linką i stoper. Pamiętam robienie dewiacji kompasu na Świnie, pamiętam robienie namiarów z kompasu bądź "tranzystorkiem" na radiolatarnie. I zawsze dopływało się tam gdzie miało się dopłynąć. Tak to była nawigacja :). Pamiętam zarywanie nocy robieniem aktualizacji Locji i Spisów Świateł, robieniem niezbędnych wklejek i poprawek ręcznych. Pamiętam wożenie map do aktualizacji przed każdym sezonem bądź uzupełnianiem poprawek na podstawie Wiadomości Żeglarskich. Nie wiem czy dzisiejsi młodzi żeglarze morscy, mimo że jest internetowy dostęp do tych Wiadomości, zaglądają do nich.
Ale cóż, czasy się zmieniają, trzeba iść naprzód,i tak powinno być. Trzeba korzystać z dobrodziejstw współczesności, byle nie zapominać, i tu odsyłam do "pamiętaj zostałeś ostrzeżony" :).
Z pozdrowieniami i życzeniami
Radosnych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia
Lech Lewandowski
też żeglarz morski
Nie wiem, czy na pewno "Taurusy" nazwałbym dobrymi jachtami. Posługiwałem się wtedy innymi kryteriami oceny, niż osiągane prędkości. Ale nie zgadzam sie z tym, jakoby były to jachty niebezpieczne albo niestateczne, czy "chybotliwe". Żeglowało się na nich troche inaczej, niż na współczesnych im konstrukcjach, trzeba było to rozumieć.
Ale osiąganie przebiegów szybszych, niż ówczesna maszyna regatowa, 18-metrowy "Dar Szczecina" mówi samo za siebie.
W tamtych czasach polscy regatowcy nie mieli szans realnie zmierzyć się w regatach na światowym poziomie (zresztą i teraz bywa z tym "różnie"), więc zadawanie pytań o to, z kim "Taurusy" wygrywały jest tyle samo warte ile pytanie z kim wygrywaly w owym czasie polskie konstrukcje samochodowej Formuły 1.
Warto za to zauważyć, iż projektanci "Taurusów" wyprzedzili w pewnym stopniu epokę o kilka lat, a że musieli stosowąc "materiały zastępcze"...
Warto przypomnieć ich nazwiska (alafbetycznie): Czesław Gogołkiewicz, Edward Hoffman i Kazimierz „Kuba” Jaworski.
Andrzej Colonel Remiszewski
Bądźmy precyzyjni: mogę zgodzić się na stwierdzenie, że "właściwe nawisy poprawiają dzielnoość jachtu".
To, że formuły regatowe zawsze wypaczały ksztalty jachtów, to fakt znany. Wystarczy przypomnieć "karanie" za dlugość wodnicy i absurdalnie długie nawisy jachtów regatowych z okresu międzywojennego. Na pewno nie były one elementem poprawiającym cokolwiek, poza przelicznikiem.
W czasach, kiedy powstawał "Taurus", obowiązywała formuła IOR, której efektem były kształty, jak na powyższym zdjęciu: lewy, niebieski jacht. NIe wiem, jakie przeliczniki mialy "Taurusy", być może gorsze od innych łodek, ale może bezwzględną szybkością wygrywały?
O "kopnięciu w rufę" nic nie wiem, mnie to nie spotkało i nikt mi nie opowiadał o takowym. Za to czytałem "Dzielność morską" Czesława Marchaja zawierającą miażdżącą krytykę "kształtów IOR", udokumentowaną sławną powszechną katastrofą w regatach Fastnet 1979.
A spójrzmy na jachty klasy Imoca 60 startujące aktualnie w Vendee Globe w najtrudniejszych możliwych warunkach. Fotki pod ręką nie mam ale wpisanie w gugla daje natychmiastowy zwrot zdjęc i filmików. O zgrozo! One mają jeszcze hydroskrzydła i pływają z prędkościami dwudzuiestuparu wezłów w warunkach, w których 30 lat temu sztormowalo się na dryfkotwie albo ciągnąc liny za rufą.
Inna zupełnie rzecz, że faktycznie irracjonalne może być naśladowanie przez cruisery kształtów maszyn regatowych. To tak jakby używać auta wyścigowego na zakupy w śródmieściu wielkiej aglomeracji.
Andrzej Colonel Remiszewski
Były to świetne jachty, ale miały jedną wadę. Kadłub był zrobiony z obłogu drewnianego i po pewnym czasie osłabieniu ulegało połączenie kilu/balastu z dnem. Groziło ty wyłamaniem kila i zatonięciem jachtu. Tak prawdopodobnie zatonęła "Barbórka'.
W każdym razie PRS wydał jakieś zalecenia ale po tylu latach nie pamiętam jakie
--
Ja stanowczo protestuję przeciwko komentarzom tego typu jak u kol. Kamińskiego, że coś tam, ktoś tam a ogólnie to ble...
Z Taurusów w polskim zeglarstwie (a była ich tez wielka ilość sprzedanych do ZSRR, niektóre z nich pływały np. po Bajkale, niektóre gdzie indziej, ale niewiele
wiadomo co się tam z nimi działo) stracie całkowitej uległy trzy.
Żaden z nich wskutek złego mocowania balastu do kadłuba. Zatonęła POLARIS na skutek wywrotki kilka mil od brzegu na wysokości ujścia Piaśnicy, opis
wypadku tutaj; http://www.prim-it.pl/includes/links/zagle/polaris.htm Przyczyną utraty stateczności było, jak do dzisiaj wszystkie wróble ćwierkają, byle wiedzieć
na którym drzewie posłuchać, nieprawidłowe rozłożenie ciężarów na wracającym z RFNu jachcie.
JANOSIK, bez wieści na Skagerraku, najprawdopodobniej rozjechany przez statek. http://www.prim-it.pl/includes/links/zagle/janosik.htm
oraz BARBÓRKA właśnie, która wyjechała na brzeg w okolicy Kuźnicy fatalnie pomyliwszy swoją pozycję, o co w tamtych czasach nie było trudno.
http://www.prim-it.pl/includes/links/zagle/barborka.htm
W sytuacji analogicznej do wypadku POLARISa zatonął również SPANIEL czyli TAURUS-S, daleko idąca modyfikacja TAURUSA.
http://www.prim-it.pl/includes/links/zagle/spaniel.htm
Być może, że do tego typu wypadków przyczynił się kształt kadłuba tych jachtów, zbyt mała wyporność na dziobie. Także akwen, na których zatonęły,
to znaczy wypłycenie na otwartym morzu, przy pewnych okolicznościach siły wiatru powodujace łamanie się na nim sztormowej fali, vide analogiczny
wypadek jacht Sztorman o podobnej ideii kształtu kadłuba. Ale to; być może.
Sam miałem podobne kłopoty na tego typu akwenach i tak sobie myślę, bez żadnej licencji na nieomylność.
Konstrukcja skorupowa Taurusów była koncepcją na ówczesne czasy bardzo nowoczesną, natomiast nie bardzo przystajacą do ówczesnych wyobrazeń o
budowie jachtów żaglowych. Stąd późniejsze dodawanie wręgów, których lekki jacht regatowy o małej wyporności, bo to mu dawało predkość, nie
potrzebował. Legendy o słabym kadłubie wzięły sie z kłopotów nieszczęsnej pamięci JANOSIKA, który miał stocznowo źle sklejoną jedną z klepek,
późniejsze niewytłumaczone zaginięcie powodowało narastanie legendy, której nie ma sensu, po czterdziestu latach, teraz powtarzać. O jakości tych
kadłubów świadczy fakt, że kilka z nich pływa z powodzeniem do dzisiaj.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek