SWOBODNA ŻEGLUGA MORSKA TO JEST TO
Marcin Jackowski ze swoją (zaległą) korespondencją doskonale wpisuje się między news o rejsie s/y "4 piwka" oraz zapowiedziami regat samotników na Gotland i z powrotem.
Bałtyk bywa taki i owaki i z tym musicie się liczyć.
No i zasadą: jak umiesz liczyć do dwóch - rachuj na siebie.
A Szwecja jest naprawdę ciekawa.
Szykujcie się na news o Estonii.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------
Witaj Don Jorge,
Sezon 2016 ma się ku końcowi, a tu jeszcze nie było relacji z ubiegłorocznej wyprawy na Gotlandię. Nie ukrywam, że newsy o "Bitwie o Gotland" przywołały wspomnienia z ubiegłorocznej wyprawy i zmobilizowały mnie do napisania relacji.
Wierny nieco zmodyfikowanym zasadom „Za swoje i Ze swoimi przyjaciółmi” przyszła kolej na zasmakowanie dłuższej wyprawy. Jacht niezmiennie ten sam dzielny Albinek Viggen s/y "PASSER"
Przygotowania do rejsu:
Pomysł z Gotlandią zrodził się w naszych głowach już w czasie powrotu z wcześniejszej wyprawy do Karlskrony. Tradycyjnie Locje Szanownego Gospodarza i nowa aktualna mapa Delius Klasing zestaw 11 wydanie wiosenne. Zaprzyjaźniony armator podstawił nam jacht w pełnej gotowości do żeglugi i jak zwykle sprawny w każdym calu.
Plan:
Zaczynamy i kończymy po dwóch tygodniach w Świnoujściu w marinie. Plan, choć niezbyt szczegółowy jest prosty – do Visby i z powrotem. A przy okazji zwiedzanie Kalmarsundu. Co tu dalej planować i tak karty rozdaje pogoda. Zobaczymy co na to Neptun i jaki będzie wiatr.
W czasie rejsu ma być miło i bezpiecznie, czytaj bez brawury i w kamizelkach.
Załoga:
Płyniemy tradycyjnie we trzech Bartosz Mitka, Jacek Kosim i autor relacji Marcin Jackowski. Dla Jacka to był debiut morski pod żaglami, wcześniej miał przygody z rybakami (co jest ciężkim kawałkiem chleba i przygody) i żagle na jeziorach.
Sezon 2016 ma się ku końcowi, a tu jeszcze nie było relacji z ubiegłorocznej wyprawy na Gotlandię. Nie ukrywam, że newsy o "Bitwie o Gotland" przywołały wspomnienia z ubiegłorocznej wyprawy i zmobilizowały mnie do napisania relacji.
Wierny nieco zmodyfikowanym zasadom „Za swoje i Ze swoimi przyjaciółmi” przyszła kolej na zasmakowanie dłuższej wyprawy. Jacht niezmiennie ten sam dzielny Albinek Viggen s/y "PASSER"
Przygotowania do rejsu:
Pomysł z Gotlandią zrodził się w naszych głowach już w czasie powrotu z wcześniejszej wyprawy do Karlskrony. Tradycyjnie Locje Szanownego Gospodarza i nowa aktualna mapa Delius Klasing zestaw 11 wydanie wiosenne. Zaprzyjaźniony armator podstawił nam jacht w pełnej gotowości do żeglugi i jak zwykle sprawny w każdym calu.
Plan:
Zaczynamy i kończymy po dwóch tygodniach w Świnoujściu w marinie. Plan, choć niezbyt szczegółowy jest prosty – do Visby i z powrotem. A przy okazji zwiedzanie Kalmarsundu. Co tu dalej planować i tak karty rozdaje pogoda. Zobaczymy co na to Neptun i jaki będzie wiatr.
W czasie rejsu ma być miło i bezpiecznie, czytaj bez brawury i w kamizelkach.
Załoga:
Płyniemy tradycyjnie we trzech Bartosz Mitka, Jacek Kosim i autor relacji Marcin Jackowski. Dla Jacka to był debiut morski pod żaglami, wcześniej miał przygody z rybakami (co jest ciężkim kawałkiem chleba i przygody) i żagle na jeziorach.
Załoga w Kalmarze
.
Rejs:
Sobota 18 lipca. Po niekończącym się sztauowaniu (zapasy na 14 dni dla trzech chłopa) i lekkiej kolacji o 1830 żegnamy Świnoujście. Podział na tych którzy śpią i na tego, który spać będzie później wyłonił się naturalnie. Koledzy po 9h w trasie i wstawaniu przed 0500 sami podzielili nas na wachty J. Zaczynamy przy 3-4 N co jeszcze przed północą zamienia się 5-6 NE. Ćwiczenia z refowania grota zaliczone. Prognozy były łagodniejsze.
Niedziela 19 lipca. O 0400 mamy 2 W a o 1200 równe zero. Silnik i na podwieczorek (1730) stajemy na ostatnim wolnym miejscu w Svaneke. To kolejny jak dla nas nowy port – bardzo fajna miejscowość. Zaskakuje nas, że rosną i owocują tu drzewa figowe. Wieczorny spacer pokazuje nam kilka takich drzewek. Na spokojnie rozwiązujemy zagadkę elektryczną dlaczego czasami nam znikała elektryczność. Rozwiązanie znalezione jeszcze na wodzie, ale porządnie dokręcone dopiero w porcie. Czasami na największych falach klema potrafiła wyluzować się na akumulatorze i spaść.
Poniedziałek 20 lipca. Rano po śniadaniu o 0900 ruszamy w najdłuższą część rejsu do Visby. Oczywiście wcześniej sprawdziliśmy kilka różnych prognoz pogody mając obiecane wiatry od zera do 6 i nie z N nie było na co czekać. Oddajemy cumy, żagle staw i w drogę.
Odcinek ten miał w sobie coś mistycznego, romantycznego i męczącego jednocześnie. Narastający wiatr 4-5, 5, spadający do 3 a nawet do zera. Do póki wiało to z W. Po przerwie, kilka deszczy i S, SSW, SW i znowu W ale do 6 włącznie. Wakacje w gumiaczkach i sztormiaku uważamy za rozpoczęte. Jeśli ktoś myśli, że na morzu płynąc nic się nie dzieje i nic się nie robi bo tak jednym halsem przez dzień cały to jest w wielkim błędzie. Refowanie, rozrefowanie, zrzucanie, co jakiś czas korekta trymu. I tak mija wachta za wachtą. Mijamy rutę na N od Bornholmu, dziś ruch niewielki, ale i tak wypatrujemy statków na około. Mijamy S cypel Olandii. A dalej to już tylko uroki pustki morza. Na długie godziny zostawaliśmy sami, z rzadka mijały nas ptaki. Ale nawet nie zwolniły lotu, nie przysiadły. Tak wiedzą, że tam gdzieś za horyzontem, hen, hen jest ląd. My też wiemy, ale na nagrodę przyjdzie ma jeszcze poczekać. Nocą mamy zapowiedź, taką obietnicę, że jednak za morzem coś jest – widzimy latarnię na Gotlandii. Rano o świcie widzimy nawet jej szary zarys. Z każdą godziną czujemy zniecierpliwienie, a czy daleko jeszcze, przecież już widać. O 0930 stajemy w marinie w Visby. Co kraj to obyczaj. Nie minęło 10 minut, a już zjawiła się młoda, uśmiechnięta osoba i prosi nas byśmy poszli do biura uregulować postojowe. W Visby taki mają zwyczaj, że miejsce kupuje się na 24h i obsługa pilnuje by zwalniać miejsce przy kei o czasie.
Rejs:
Sobota 18 lipca. Po niekończącym się sztauowaniu (zapasy na 14 dni dla trzech chłopa) i lekkiej kolacji o 1830 żegnamy Świnoujście. Podział na tych którzy śpią i na tego, który spać będzie później wyłonił się naturalnie. Koledzy po 9h w trasie i wstawaniu przed 0500 sami podzielili nas na wachty J. Zaczynamy przy 3-4 N co jeszcze przed północą zamienia się 5-6 NE. Ćwiczenia z refowania grota zaliczone. Prognozy były łagodniejsze.
Niedziela 19 lipca. O 0400 mamy 2 W a o 1200 równe zero. Silnik i na podwieczorek (1730) stajemy na ostatnim wolnym miejscu w Svaneke. To kolejny jak dla nas nowy port – bardzo fajna miejscowość. Zaskakuje nas, że rosną i owocują tu drzewa figowe. Wieczorny spacer pokazuje nam kilka takich drzewek. Na spokojnie rozwiązujemy zagadkę elektryczną dlaczego czasami nam znikała elektryczność. Rozwiązanie znalezione jeszcze na wodzie, ale porządnie dokręcone dopiero w porcie. Czasami na największych falach klema potrafiła wyluzować się na akumulatorze i spaść.
Poniedziałek 20 lipca. Rano po śniadaniu o 0900 ruszamy w najdłuższą część rejsu do Visby. Oczywiście wcześniej sprawdziliśmy kilka różnych prognoz pogody mając obiecane wiatry od zera do 6 i nie z N nie było na co czekać. Oddajemy cumy, żagle staw i w drogę.
Odcinek ten miał w sobie coś mistycznego, romantycznego i męczącego jednocześnie. Narastający wiatr 4-5, 5, spadający do 3 a nawet do zera. Do póki wiało to z W. Po przerwie, kilka deszczy i S, SSW, SW i znowu W ale do 6 włącznie. Wakacje w gumiaczkach i sztormiaku uważamy za rozpoczęte. Jeśli ktoś myśli, że na morzu płynąc nic się nie dzieje i nic się nie robi bo tak jednym halsem przez dzień cały to jest w wielkim błędzie. Refowanie, rozrefowanie, zrzucanie, co jakiś czas korekta trymu. I tak mija wachta za wachtą. Mijamy rutę na N od Bornholmu, dziś ruch niewielki, ale i tak wypatrujemy statków na około. Mijamy S cypel Olandii. A dalej to już tylko uroki pustki morza. Na długie godziny zostawaliśmy sami, z rzadka mijały nas ptaki. Ale nawet nie zwolniły lotu, nie przysiadły. Tak wiedzą, że tam gdzieś za horyzontem, hen, hen jest ląd. My też wiemy, ale na nagrodę przyjdzie ma jeszcze poczekać. Nocą mamy zapowiedź, taką obietnicę, że jednak za morzem coś jest – widzimy latarnię na Gotlandii. Rano o świcie widzimy nawet jej szary zarys. Z każdą godziną czujemy zniecierpliwienie, a czy daleko jeszcze, przecież już widać. O 0930 stajemy w marinie w Visby. Co kraj to obyczaj. Nie minęło 10 minut, a już zjawiła się młoda, uśmiechnięta osoba i prosi nas byśmy poszli do biura uregulować postojowe. W Visby taki mają zwyczaj, że miejsce kupuje się na 24h i obsługa pilnuje by zwalniać miejsce przy kei o czasie.
Visby
.
Środa 22 lipca. Visby – średniowieczne miasta są fajne w każdym miejscu Europy. Nie inaczej było i tu. Hamaki przy deptaku nadmorskim. Każdy z poduszką na sznureczku. Ogród botaniczny przywołujący bardziej dumę krakowski botaników (Ogród botaniczny UJ) niż wyspę na północy dość dalekiej od Krakowa. Kilka ruin kościołów, ryneczek. Obiad na mieście i włóczęga do późna. (fot. Visby).
Wielokrotnie na SSI była wychwalana kultura i spokój w zachodnich szczególnie skandynawskich portach. Generalnie to racja. Choć w Visby było trochę inaczej. W samym narożniku basenu „parkują” rufami do brzegu wypasione motorówy. Na wielu imprezy suto zakrapiane, gdzie tam zakrapiane – zalewane alkoholem. Zważywszy na realia Szwecji to chyba miała być oznaka zamożności kto ile kartonów pustych butelek rano wyniósł, a po obiedzie i kolacji osuszył. Na kilku łodziach DJ i „muza” jak w clubie. Tak na pełny regulator. I co 1600 a tam jadą z koksem, młodzi rytmicznie ze szklaneczkami w dłoni podrygują, DJ-eje konkurują, każdy stara się być bardziej słyszalny i bardziej dudnić basami.
Nagle cisza, na sygnale przybywają strażacy, gapiów tłum niemały. Są widzowie, są strażacy ale nie ma dymu. Zamiast dymu do pracy przygotowuje się zespół nurków. Domyślam się, że któryś z imprezowiczów dał nura i po zabawie. Przynajmniej na jednej motorówce. Reszta bawi się znacznie ciszej. Później widziałem, jak policja zabrała jednego młodziana, domyślam się, że w celu złożenia wyjaśnień/ zeznań. Strażacy po 2h nurkowania zwinęli się. Młodzian wrócił sam na butach – policja państwa opiekuńczego nie odwiozła go i impreza ruszyła z mniejszym impetem. Nasz jacht stał jakieś 150 m po nawietrznej, więc tylko do nas docierało dudnienie basów. I tak do około 2100. Nastała cisza nocna. Jeszcze jeden nocny spacer po mieście, prognoza pogody korzystna a od 1200 pod wiatr.
Czwartek 23 lipca. Cel wyprawy osiągnięty możemy wracać, prognozy nas utwierdzają w przeświadczeniu, że łatwiej to już było. Od dziś będzie głównie pod wiatr, później dojdzie jeszcze zabawa w kotka i myszkę ze sztormami. 0730 opuszczamy urocze Visby. Początkowo E (bryza jakaś), S, SW a od 1200 WWS i to tężejące do 6. Na "Paserze", przy 6 na wiatr jest zawsze mokro. Cóż mały dzielny jacht – 7,10 m. Szacujemy, że 6 to kres bezpiecznej żeglugi później pozostaje walka. Wakacji w gumiaczkach i sztormiaku ciąg dalszy i to na kilka dni. Po północy wiatr się konkretyzuje i stale wieje 6 W. Im bliżej byliśmy Olandii tym fala stawała się bardziej nerwowa. Bryzgi od dziobu aż po pawęż. Co druga fala to pół wiadra wody na sternika. Nie spodziewałem się, że sztormiaki z dużego francuskiego marketu sportowego są takie odporne J. Na ostatnich milach podpieramy się silnikiem by iść bliżej wiatru. Był to średni pomysł, zwiększając prędkość, na sterniku lądowały już całe wiadra wody i to chyba z każdej fali. Zaorani, z przeciekającymi delikatnie oknami i forlukiem o 0730 cumujemy w Böda Hamn. Locje Jerzego prawdę Ci powiedzą drogi żeglarzu. To jest letnisko i port rybacko-jachtowy.
Piątek 24 lipca. Suszenie tego co mokre, pranie słono mokrych rzeczy, suszenie. Odsypianie i ogólnie nic nierobienie. Bosman, bardzo sympatyczny starszy Pan, przy okazji rybak. Jacek – nasz rybak – szybko z Panem znaleźli wspólny język i w okazyjnej cenie na jachcie pojawiły się świeże flądry. Jacek miał okazję do pokazania, że nie tylko jest dobrym negocjatorem ale również kucharzem.
Każde lenistwo ma swój koniec o 1600 ruszamy by opłynąć N cypel Olandii i wejść na wody Kalmarsund. Przy iście mazurskich widoczkach i delikatnym wiaterku 2 na 2115 docieramy do Byxelkrok. (fot. Lange Erick N).
Sobota 25 lipca. Nie chcieliśmy tu stawać na dłużej.
W Dzienniku Jachtowym mamy takie wpisy:
„0900 pogoda ładna, wiatr gwiżdże na wantach.
1230 zaczyna padać.
1400 leje wściekle. Wiatr wyje i wyje.”
Narada nad mapami i prognozami pogody na dziś, jutro i na tydzień ha ha ha.
2200 przerwa w deszczu i wyciu wiatru. Takie okienko transferowe. Wiatr tym czasem siadł do 1-2 S
Szybka decyzja płyniemy na południe w stronę domu. Nie ma co zostawiać powrotu na ostatnią chwilę. Dzień czy dwa zapasu i tak gdzieś zgubimy.
W nocy mgła – widzimy na pół mili. Niestety nie było okazji by podziwiać wyspy Blå Jungfrun.
Niedziela 26 lipca. Po północy tężeje do 5 SW. Grot ref, fok ref i żwawo do przodu. Po świcie jakby mocniej 5-6 S. Mozolnie hals za halsem skradamy się do celu na dziś – Borgholm. O 1100 stajemy w porcie. Akwen płytki, fale nie dokucza więc można było szybko i sucho lecieć. O 1200 nadchodzi zapowiadane nasilenie wiatru 6 jak nic. Jakaś bardzo nerwowa, krótka fala miota jachtami w porcie. Kto żyw zakłada szpringi, dodatkowe cumy i odbijacze. "Passer" zrywa jedną cumę. Inaczej wiążemy pozostałe liny. Improwizujemy z odbijaczy amortyzatory i jest dużo spokojniej.
Do wieczora ma tak dmuchać, dopiero w nocy siądzie. Zostajemy na noc, rano ruszymy dalej.
Tymczasem udajemy się na zamek. A w zasadzie do jego ruin. I już nie pamiętam co było większe Krzyżtopór czy Borngholm. Pamiętam, że żywo dyskutowaliśmy, podpierając się w porcie zapasami duńskiego piwa i googlami.
Poniedziałek 27 lipca. 0800 – 1600 pod wiatr SW dalej S od 3 do 2 udajemy się do Kalmaru.
Most już z baaaaaardzo daleka góruje nad okolicą. Widać go nawet z zamku Borgholm. Pomimo zapewnień na mapie, że się zmieścimy zawsze przepływanie pod mostami budzi obawy i emocje. Na szczęście tym razem nasz Passerek zmieścił się z zapasem. Obiektywnie na jakieś 2-3 maszty.
Środa 22 lipca. Visby – średniowieczne miasta są fajne w każdym miejscu Europy. Nie inaczej było i tu. Hamaki przy deptaku nadmorskim. Każdy z poduszką na sznureczku. Ogród botaniczny przywołujący bardziej dumę krakowski botaników (Ogród botaniczny UJ) niż wyspę na północy dość dalekiej od Krakowa. Kilka ruin kościołów, ryneczek. Obiad na mieście i włóczęga do późna. (fot. Visby).
Wielokrotnie na SSI była wychwalana kultura i spokój w zachodnich szczególnie skandynawskich portach. Generalnie to racja. Choć w Visby było trochę inaczej. W samym narożniku basenu „parkują” rufami do brzegu wypasione motorówy. Na wielu imprezy suto zakrapiane, gdzie tam zakrapiane – zalewane alkoholem. Zważywszy na realia Szwecji to chyba miała być oznaka zamożności kto ile kartonów pustych butelek rano wyniósł, a po obiedzie i kolacji osuszył. Na kilku łodziach DJ i „muza” jak w clubie. Tak na pełny regulator. I co 1600 a tam jadą z koksem, młodzi rytmicznie ze szklaneczkami w dłoni podrygują, DJ-eje konkurują, każdy stara się być bardziej słyszalny i bardziej dudnić basami.
Nagle cisza, na sygnale przybywają strażacy, gapiów tłum niemały. Są widzowie, są strażacy ale nie ma dymu. Zamiast dymu do pracy przygotowuje się zespół nurków. Domyślam się, że któryś z imprezowiczów dał nura i po zabawie. Przynajmniej na jednej motorówce. Reszta bawi się znacznie ciszej. Później widziałem, jak policja zabrała jednego młodziana, domyślam się, że w celu złożenia wyjaśnień/ zeznań. Strażacy po 2h nurkowania zwinęli się. Młodzian wrócił sam na butach – policja państwa opiekuńczego nie odwiozła go i impreza ruszyła z mniejszym impetem. Nasz jacht stał jakieś 150 m po nawietrznej, więc tylko do nas docierało dudnienie basów. I tak do około 2100. Nastała cisza nocna. Jeszcze jeden nocny spacer po mieście, prognoza pogody korzystna a od 1200 pod wiatr.
Czwartek 23 lipca. Cel wyprawy osiągnięty możemy wracać, prognozy nas utwierdzają w przeświadczeniu, że łatwiej to już było. Od dziś będzie głównie pod wiatr, później dojdzie jeszcze zabawa w kotka i myszkę ze sztormami. 0730 opuszczamy urocze Visby. Początkowo E (bryza jakaś), S, SW a od 1200 WWS i to tężejące do 6. Na "Paserze", przy 6 na wiatr jest zawsze mokro. Cóż mały dzielny jacht – 7,10 m. Szacujemy, że 6 to kres bezpiecznej żeglugi później pozostaje walka. Wakacji w gumiaczkach i sztormiaku ciąg dalszy i to na kilka dni. Po północy wiatr się konkretyzuje i stale wieje 6 W. Im bliżej byliśmy Olandii tym fala stawała się bardziej nerwowa. Bryzgi od dziobu aż po pawęż. Co druga fala to pół wiadra wody na sternika. Nie spodziewałem się, że sztormiaki z dużego francuskiego marketu sportowego są takie odporne J. Na ostatnich milach podpieramy się silnikiem by iść bliżej wiatru. Był to średni pomysł, zwiększając prędkość, na sterniku lądowały już całe wiadra wody i to chyba z każdej fali. Zaorani, z przeciekającymi delikatnie oknami i forlukiem o 0730 cumujemy w Böda Hamn. Locje Jerzego prawdę Ci powiedzą drogi żeglarzu. To jest letnisko i port rybacko-jachtowy.
Piątek 24 lipca. Suszenie tego co mokre, pranie słono mokrych rzeczy, suszenie. Odsypianie i ogólnie nic nierobienie. Bosman, bardzo sympatyczny starszy Pan, przy okazji rybak. Jacek – nasz rybak – szybko z Panem znaleźli wspólny język i w okazyjnej cenie na jachcie pojawiły się świeże flądry. Jacek miał okazję do pokazania, że nie tylko jest dobrym negocjatorem ale również kucharzem.
Każde lenistwo ma swój koniec o 1600 ruszamy by opłynąć N cypel Olandii i wejść na wody Kalmarsund. Przy iście mazurskich widoczkach i delikatnym wiaterku 2 na 2115 docieramy do Byxelkrok. (fot. Lange Erick N).
Sobota 25 lipca. Nie chcieliśmy tu stawać na dłużej.
W Dzienniku Jachtowym mamy takie wpisy:
„0900 pogoda ładna, wiatr gwiżdże na wantach.
1230 zaczyna padać.
1400 leje wściekle. Wiatr wyje i wyje.”
Narada nad mapami i prognozami pogody na dziś, jutro i na tydzień ha ha ha.
2200 przerwa w deszczu i wyciu wiatru. Takie okienko transferowe. Wiatr tym czasem siadł do 1-2 S
Szybka decyzja płyniemy na południe w stronę domu. Nie ma co zostawiać powrotu na ostatnią chwilę. Dzień czy dwa zapasu i tak gdzieś zgubimy.
W nocy mgła – widzimy na pół mili. Niestety nie było okazji by podziwiać wyspy Blå Jungfrun.
Niedziela 26 lipca. Po północy tężeje do 5 SW. Grot ref, fok ref i żwawo do przodu. Po świcie jakby mocniej 5-6 S. Mozolnie hals za halsem skradamy się do celu na dziś – Borgholm. O 1100 stajemy w porcie. Akwen płytki, fale nie dokucza więc można było szybko i sucho lecieć. O 1200 nadchodzi zapowiadane nasilenie wiatru 6 jak nic. Jakaś bardzo nerwowa, krótka fala miota jachtami w porcie. Kto żyw zakłada szpringi, dodatkowe cumy i odbijacze. "Passer" zrywa jedną cumę. Inaczej wiążemy pozostałe liny. Improwizujemy z odbijaczy amortyzatory i jest dużo spokojniej.
Do wieczora ma tak dmuchać, dopiero w nocy siądzie. Zostajemy na noc, rano ruszymy dalej.
Tymczasem udajemy się na zamek. A w zasadzie do jego ruin. I już nie pamiętam co było większe Krzyżtopór czy Borngholm. Pamiętam, że żywo dyskutowaliśmy, podpierając się w porcie zapasami duńskiego piwa i googlami.
Poniedziałek 27 lipca. 0800 – 1600 pod wiatr SW dalej S od 3 do 2 udajemy się do Kalmaru.
Most już z baaaaaardzo daleka góruje nad okolicą. Widać go nawet z zamku Borgholm. Pomimo zapewnień na mapie, że się zmieścimy zawsze przepływanie pod mostami budzi obawy i emocje. Na szczęście tym razem nasz Passerek zmieścił się z zapasem. Obiektywnie na jakieś 2-3 maszty.
Lange Erick
.
Już z daleka wita nas napis KALMAR jak w Hollywood :-) Fajne miasto. Włóczymy się po mieście by ostatecznie po uzupełnieniu zapasów i materiałów do uszczelnienia forluku zasiąść przy lokalnym piwie. Myślę, że dla piwoszy było by lepiej by Czechy leżały nad morzem a Szwecja miedzy Austrią a Szwajcarią. Najlepsze piwo w Szwecji jakie piliśmy to był import z Czech J.
Wtorek 28 lipca. Zwiedzamy zamek muzeum w Kalmarze. Super ekspozycja. Dużo atrakcji dla dzieci. Nawet Pipi ma swoją oddzielną komnatę. Niestety mży. Niestety wiatr jak zaczarowany z S. Co w sumie nie dziwi, że wieje wzdłuż a nie w poprzek cieśniny. No ale mógłby na zmianę raz z S raz z N. Tylko S i S i S. (fot. Kalmar – zaloga).
1330 ruszamy. Niestety wiemy że początkowe 3-4 i 4 S ma jutro zamienić się w 5-6 SW. A jak z prognozami bywa wiemy doskonale. Trzeba mozolnie skradać się by przed zapowiadanym 6 schować się w szkiery Karlskrony.
Środa 29 lipca. W znanym rytmie wacht jednoosobowych kabel za kablem wypływamy na szersze wody i w odpowiednim momencie od E wchodzimy w szkiery. Ile się dało to na żaglach, resztę na silniku trawersujemy Karlskronę. Odżywają wspomnienia z zeszłorocznego rejsu. Niestety nie możemy pozwolić sobie na taką czasową rozrzutność. Po zapoznaniu się z newsami meteo uknuliśmy taktykę. Lecimy pod osłoną szkierów na W, pod mostem i dalej na W pod wyspę Hanö, przed wyspą zwrot i na S. Plan ominięcia przechodzącego na południe od nas i wędrującego na NE sztormu. Plan się kończy lotną ideą – odpoczynek na Bornholmie.
Jak uradziliśmy, tak pożeglowaliśmy. O 1600 przechodzimy pod mostem Hässlö i po chwili stajemy na obiad w porciku o tej samej nazwie. Obiadki w portach lubią się przeciągać. Pełna mobilizacja i o 1800 wracamy do realizacji sprytnego planu. Płyniemy w kierunku wyspy Hanö. 2330 zwrot na KK 170.
Czwartek 30 lipca. Z każdą milą wiatr siada, 4-3, 3, 3-2, 2, 2-1 by o 0700 sięgnąć dna znaczy się zera. Wszystko to dziwne jak na przechodzący nieopodal sztorm. Plan mówił omijamy, to ominęliśmy i to szerokim łukiem.
Od 0700 do 1400 piłujemy katarynę na umiarkowanych obrotach pół na przód.
Stajemy na Bornholmie. Mogłem sobie nawet wybrać port, a że na poprzednich rejsach nie udawało się dojść do Gudhjem to wybór był dość oczywisty. Zawsze coś było przeszkodą, albo wiar za mocny, albo, sztorm się zbliżał, albo byliśmy po drugiej stronie i za daleko. A teraz na katarynie pokonaliśmy gładką taflę morza i o 1400 stoimy w Gudhjem. Bardzo ładne miasteczko. Wyśmienity, lokalnej produkcji, likier jabłkowy można nabyć w winiarni w porcie. Likier to chyba błąd tłumaczenia bo trunek miał 38% ale i tak był wyborny. (fot. Gudhjem).
Już z daleka wita nas napis KALMAR jak w Hollywood :-) Fajne miasto. Włóczymy się po mieście by ostatecznie po uzupełnieniu zapasów i materiałów do uszczelnienia forluku zasiąść przy lokalnym piwie. Myślę, że dla piwoszy było by lepiej by Czechy leżały nad morzem a Szwecja miedzy Austrią a Szwajcarią. Najlepsze piwo w Szwecji jakie piliśmy to był import z Czech J.
Wtorek 28 lipca. Zwiedzamy zamek muzeum w Kalmarze. Super ekspozycja. Dużo atrakcji dla dzieci. Nawet Pipi ma swoją oddzielną komnatę. Niestety mży. Niestety wiatr jak zaczarowany z S. Co w sumie nie dziwi, że wieje wzdłuż a nie w poprzek cieśniny. No ale mógłby na zmianę raz z S raz z N. Tylko S i S i S. (fot. Kalmar – zaloga).
1330 ruszamy. Niestety wiemy że początkowe 3-4 i 4 S ma jutro zamienić się w 5-6 SW. A jak z prognozami bywa wiemy doskonale. Trzeba mozolnie skradać się by przed zapowiadanym 6 schować się w szkiery Karlskrony.
Środa 29 lipca. W znanym rytmie wacht jednoosobowych kabel za kablem wypływamy na szersze wody i w odpowiednim momencie od E wchodzimy w szkiery. Ile się dało to na żaglach, resztę na silniku trawersujemy Karlskronę. Odżywają wspomnienia z zeszłorocznego rejsu. Niestety nie możemy pozwolić sobie na taką czasową rozrzutność. Po zapoznaniu się z newsami meteo uknuliśmy taktykę. Lecimy pod osłoną szkierów na W, pod mostem i dalej na W pod wyspę Hanö, przed wyspą zwrot i na S. Plan ominięcia przechodzącego na południe od nas i wędrującego na NE sztormu. Plan się kończy lotną ideą – odpoczynek na Bornholmie.
Jak uradziliśmy, tak pożeglowaliśmy. O 1600 przechodzimy pod mostem Hässlö i po chwili stajemy na obiad w porciku o tej samej nazwie. Obiadki w portach lubią się przeciągać. Pełna mobilizacja i o 1800 wracamy do realizacji sprytnego planu. Płyniemy w kierunku wyspy Hanö. 2330 zwrot na KK 170.
Czwartek 30 lipca. Z każdą milą wiatr siada, 4-3, 3, 3-2, 2, 2-1 by o 0700 sięgnąć dna znaczy się zera. Wszystko to dziwne jak na przechodzący nieopodal sztorm. Plan mówił omijamy, to ominęliśmy i to szerokim łukiem.
Od 0700 do 1400 piłujemy katarynę na umiarkowanych obrotach pół na przód.
Stajemy na Bornholmie. Mogłem sobie nawet wybrać port, a że na poprzednich rejsach nie udawało się dojść do Gudhjem to wybór był dość oczywisty. Zawsze coś było przeszkodą, albo wiar za mocny, albo, sztorm się zbliżał, albo byliśmy po drugiej stronie i za daleko. A teraz na katarynie pokonaliśmy gładką taflę morza i o 1400 stoimy w Gudhjem. Bardzo ładne miasteczko. Wyśmienity, lokalnej produkcji, likier jabłkowy można nabyć w winiarni w porcie. Likier to chyba błąd tłumaczenia bo trunek miał 38% ale i tak był wyborny. (fot. Gudhjem).
Gudhjem
.
Kolejna porcja newsów meteo każe przypuszczać, że do domu to nie wrócimy tak łatwo i spokojne. Narada. Poczekajmy do jutra. Noc mija w ciszy i spokoju. Nie ma to jak schować się za wyspą J - tyle razy opisywana zawietrzna strona Bornholmu.
Jackowi niebezpiecznie zaczyna się śpieszyć do rodziny, którą ma odebrać z wakacji, bo coś się pozmieniało. Uradziliśmy, że jutro wysadzimy go w Nexo i promem przez Kołobrzeg pozałatwia swoje rodzinne tematy. Fajny plan.
Piątek 31 lipca. Rano pogawędka o pogodzie utwierdza nas w przekonaniu, że najciekawsza część rejsu dopiero przed nami. Na Bałtyku jest sztorm, na nasze szczęścia w jego południowej części. Za wyspą tylko 5 NNW. Pod samym fokiem "Passer" bije rekordy. Już mamy odbić na Nexo by wyokrętować Jacka, a tu dzwoni jego żona dość wystraszona, bo prom z Kołobrzegu dziś rano nie wyszedł z powodu sztormu. Kołobrzeg zamknięty. Tego nie braliśmy pod uwagę. Jacek wie, że nie da rady odebrać rodziny. Liczne telefony i logistyka połapana. Ale koledze trochę humor siada. Po wyjściu zza osłony wschodniej części wyspy bite 6 z W. Grot zawczasu na 2 refie, fok marszowy na pierwszym. I zaczyna się jazda. Jak w szantach fale na trzech chłopa. Regularne 2 metrowe fale z białymi grzywkami. Przed falą ostrzenie, podjazd pod górę, na zjeździe odpadamy i jeszcze raz i jeszcze. Trzymamy kierunek do domu. Takie fale są bardzo przyjemne. Leżę w koi czytam książkę, nadsypiam przed nocką. Zdarzają się fale podwójnej wielkości. Jak głosi przysłowie kaszubskie „Dziady lubią chodzić parami”. Tu się żarty kończą, jak jacht wpływał w dolinę pomiędzy te fale to woda była po salingi. Nic nie widać człowiek siedzi jak w leju po bombie tylko, że z wody! A po chwili jest na szczycie i widzimy na kursie kolizyjnym statek. Musiał nas zauważyć bo jak wyszliśmy za kilak fal to dało się zobaczyć, że zmienia kurs by nas ominąć. Po 2200 zelżało do 5, o północy do 4-5. Przechodziło, fale mniejsze. Udało się. Daliśmy radę.
Sobota 1 sierpnia. O 0500 nadal z W ale już słabiutko 3-2. Tradycyjnie ostatnie mile przed Świnoujściem na silniku. 0830 cumujemy w Marinie Świnoujście. Szybki klar, Jacek pognał na pociąg. A ja z Barkiem mieliśmy jeszcze czas na tradycyjną rybkę i piwko w tawernie. I to niestety już koniec wspaniałego rejsu.
Podsumowanie:
14 dni, 675,5 mili morskich, trzech żeglarzy, jedna wspólna przygoda. Odwiedzone porty: Świnoujście, Svaneke, Visby, Böda Hamn, Byxelkrok, Borgholm, Kalmar, Hässlö, Gudhjem, Świnoujście.
Pozdrowienia,
Marcin Jackowski
Kolejna porcja newsów meteo każe przypuszczać, że do domu to nie wrócimy tak łatwo i spokojne. Narada. Poczekajmy do jutra. Noc mija w ciszy i spokoju. Nie ma to jak schować się za wyspą J - tyle razy opisywana zawietrzna strona Bornholmu.
Jackowi niebezpiecznie zaczyna się śpieszyć do rodziny, którą ma odebrać z wakacji, bo coś się pozmieniało. Uradziliśmy, że jutro wysadzimy go w Nexo i promem przez Kołobrzeg pozałatwia swoje rodzinne tematy. Fajny plan.
Piątek 31 lipca. Rano pogawędka o pogodzie utwierdza nas w przekonaniu, że najciekawsza część rejsu dopiero przed nami. Na Bałtyku jest sztorm, na nasze szczęścia w jego południowej części. Za wyspą tylko 5 NNW. Pod samym fokiem "Passer" bije rekordy. Już mamy odbić na Nexo by wyokrętować Jacka, a tu dzwoni jego żona dość wystraszona, bo prom z Kołobrzegu dziś rano nie wyszedł z powodu sztormu. Kołobrzeg zamknięty. Tego nie braliśmy pod uwagę. Jacek wie, że nie da rady odebrać rodziny. Liczne telefony i logistyka połapana. Ale koledze trochę humor siada. Po wyjściu zza osłony wschodniej części wyspy bite 6 z W. Grot zawczasu na 2 refie, fok marszowy na pierwszym. I zaczyna się jazda. Jak w szantach fale na trzech chłopa. Regularne 2 metrowe fale z białymi grzywkami. Przed falą ostrzenie, podjazd pod górę, na zjeździe odpadamy i jeszcze raz i jeszcze. Trzymamy kierunek do domu. Takie fale są bardzo przyjemne. Leżę w koi czytam książkę, nadsypiam przed nocką. Zdarzają się fale podwójnej wielkości. Jak głosi przysłowie kaszubskie „Dziady lubią chodzić parami”. Tu się żarty kończą, jak jacht wpływał w dolinę pomiędzy te fale to woda była po salingi. Nic nie widać człowiek siedzi jak w leju po bombie tylko, że z wody! A po chwili jest na szczycie i widzimy na kursie kolizyjnym statek. Musiał nas zauważyć bo jak wyszliśmy za kilak fal to dało się zobaczyć, że zmienia kurs by nas ominąć. Po 2200 zelżało do 5, o północy do 4-5. Przechodziło, fale mniejsze. Udało się. Daliśmy radę.
Sobota 1 sierpnia. O 0500 nadal z W ale już słabiutko 3-2. Tradycyjnie ostatnie mile przed Świnoujściem na silniku. 0830 cumujemy w Marinie Świnoujście. Szybki klar, Jacek pognał na pociąg. A ja z Barkiem mieliśmy jeszcze czas na tradycyjną rybkę i piwko w tawernie. I to niestety już koniec wspaniałego rejsu.
Podsumowanie:
14 dni, 675,5 mili morskich, trzech żeglarzy, jedna wspólna przygoda. Odwiedzone porty: Świnoujście, Svaneke, Visby, Böda Hamn, Byxelkrok, Borgholm, Kalmar, Hässlö, Gudhjem, Świnoujście.
Pozdrowienia,
Marcin Jackowski
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu