ZBIGNIEW "BATIAR" KLIMCZAK NIE ŻYJE
Dziś 24 sierpnia 2016 w godzinach porannych zmarł po wielkich, okrutnych i długotwałych cierpieniach Zbigniew "Batiar" Klimczak. Nieustraszony bojownik o swobodę żeglowania. Współpracownik SSI, posiadacz jednego z 4 kubków naszego okienka. Swego czasu nalezał do SAJ, ale rozstał się ze Stowarzyszeniem (w zgodzie !) ponieważ przewyższał nas swym radykalizmem i nieustępliwością. Samotrzeć dobierał się do skóry dygnitarzom zarówno rządowym jak i związuniowym. Żartobliwie mówiliśmy o Nim - "Buldog"
Był współautorem drugiego wydania "Praktyki bałtyckiej na małym jachcie".
Dziś straciliśmy Przyjaciela i Sojusznika.
Wyrazy współczucia Jego żonie Gosi, która przez półtora roku toczyła heroiczną batalię o jego wyzdrowienie.
Don Jorge
----------------------------------------------------------
Poniżej zamieszczam tekst zaczerpnięty z www.saj.org.pl
----------------------------------------------------------------------------------------
Urodzony w zamierzchłym 1934 r. we Lwowie. Rzucany losami wojny, wylądowałem w końcu w Katowicach. Przygodę z żeglarstwem rozpocząłem w 1954 r. na WJM...w kajaku!? To nie żart, był to spływ kajakowy Krutynią i jeziorami Puszczy Piskiej. Jak dotarliśmy na j. Nidzkie, już za wyspy, wiał piękny wiaterek w plecy. Ponieważ wcześniej patrzyłem z zazdrością na kilka mijających nas jachtów, pozazdrościłem im. Wyjąłem z wyposażenia PTTK prześcieradło zszyte w kopertę, naciągnąłem na wiosła i za darmo przeleciałem aż za Zamordeje. To było coś wspaniałego, ale nawet do głowy mi nie przyszło, że to będzie mój sposób na życie. Mało tego - zdając sobie sprawę jak cudowną rzeczą jest żeglarstwo, zacznę je ze wszystkich sił i na każdy sposób promować. To prześcieradło odmieniło moje życie.
Po powrocie do Katowic zacząłem szukać kontaktu z żeglarstwem i trafiłem na Pogorię I, k/Dąbrowy Górniczej. To kolebka wielu znanych i mniej znanych śląskich żeglarzy i to sprzed wojny. Istniało tam już kilka klubów i ośrodków. Trafiłem do Sekcji żeglarskiej LOK przy Hucie Kościuszko w Chorzowie. To o czym teraz napiszę nie będzie zbyt zrozumiałe dla dzisiejszych chętnych na żeglarską przygodę, ale uwierzcie mi, tak było. Po wstąpieniu do sekcji przez dwa lata skrobałem kadłuby przedwojennych Omeg, starej DZ-ty i BM-ki. Remontowałem hangar, pieliłem rabatki i robiłem wszystko to, co bosman wszechwładny polecił. Jak był zadowolony to wsadził na jakąś łódkę, do załogi.
Co roku, po sezonie, Zarząd Sekcji ogłaszał listę członków, Uwaga (!): ci, którzy zasłużyli się w pracach, byli typowani na szkolenie na stopień żeglarza ( to nie pomyłka, wtedy były to stopnie). No i w 1956 r. stało się. W jesieni byłem żeglarzem jachtowym, czyli zwykłym ciurą pokładowym, mówiąc formalnie, wykwalifikowanym członkiem załogi. "Tylko" dwa lata takiej samej pracy i trochę żeglowania po Pogorii i zawisłem na liście Zarządu, wytypowany na szkolenie w COS Trzebież. Nawet nie wiedziałem, co to jest, bo dotychczas każdy znał i marzył o Jastarni. Ale po odwilży i reaktywowaniu PZŻ uruchomiono nowy ośrodek szkoleniowy, właśnie w Trzebieży, nad Zalewem Szczecińskim. Miałem honor, zaszczyt i ciężką pracę przy napełnianiu słomą sienników na I turnus szkoleniowy. To był lipiec 1959r. Łza się w oku kręci, co z tym pięknym ośrodkiem w latach późniejszych wyprawiał PZŻ i jaki finał go spotkał. Podobno jest sprzedawany po kawałku. Niektórzy tak mają, co nie wezmą to spieprzą.
Kurs, to było 3 tygodnie ciężkiej pracy i nauki. Wspaniała kadra, która nie tylko dała mi wiedzę i umiejętności, ale stanowiła dla mnie wzór na całe życie.
Na zakończenie rejs dla sześciu szczęśliwców pod Bornholm. Załapuję się, ponieważ "podpadłem" Komendantce Szkoły z nawigacją. Płynę jako I oficer. Oczywiście na pokładzie są dwaj kapitanowie z prawdziwego zdarzenia : kpt. Władysław Pallavicini i kpt. Witold Kowalenko. Na kursie był też instruktor, którego nazwiska nie pamiętam, ale zapamiętałem przygodę z nim. Prowadził zajęcia na wodzie i wykłady z sygnalizacji. Normalny cywil, aż okazało się, że to ksiądz. Oczywiście nie dawaliśmy po sobie poznać, że wiemy o tym. W czasie zajęć na wodzie przepływała koło nas barka z suszącymi się na pokładzie majtkami i biustonoszami. Jakiś dowcipniś spośród nas niewinnie zapytał : instruktorze, a jaki to sygnał? Instruktor obejrzał się przez ramię i spokojnie rzekł : kobieta na pokładzie! Po latach czytałem w prasie, że został biskupem na Pomorzu. Słusznie!
W wielkim skrócie; potem założyłem klub w Hucie Baildon, tam powstały dwa Piraty, potem przerwa i budowa w 1977 r. klubu Huta Katowice (obecnie OPTY). W czasach świetności liczył ponad 300 członków, dwa ośrodki, 13o jednostek pływających, w tym ponad 30 kabinowych. Baza na WJM, Zalewie Wiślanym i na Solinie. Jakoś, nie wiedząc jak, zostałem działaczem PZŻ a niebawem wiceprezesem ( jednym z kilku) Katowickiego OZŻ. Zajmowałem się szkoleniem. Z inicjatywy Prezesa OZŻ organizuję Dziecięcą szkółkę żeglarską w Katowicach, która zdobyła dość dużą sławę w Polsce, a na katowickim osiedlu przewinęło się przez nią kilkaset dzieciaków. Mój film o niej pt. "Jungi z bloków" otrzymał w 1988 r. III nagrodę na Festiwalu Filmów Żeglarskich w Katowicach i Dyplom Wojewody za walory wychowawcze. Z ramienia OZŻ zająłem się projektowaniem a następnie budową śląskiej stanicy nad j. Tajty na WJM.
To szczyt mojej aktywności w tym stowarzyszeniu, ponieważ trochę na uboczu, ale toczyły się już spory na temat stylu edukacji żeglarskiej. Próby poprawy nie dały efektów. Czarę goryczy przelewa "zmiana" przepisów z 1997r. Z obietnic zespołu redakcyjnego tych zmian nie wyszło zupełnie nic, jeśli nie policzymy likwidacji z programu przedmiotu Historia żeglarstwa. Zaczynam już głośno atakować system szkolenia a po kilku latach, przekonany o jego niereformowalności, staję się jego przeciwnikiem. Nastają lata walki z monopolem PZŻ. Naturalnym sposobem włączam się w walkę o tzw. bezpatencie. Po jakimś czasie postulat zniesienia monopolu w szkoleniu zostaje przyjęty do tego programu. Walczę tym, czym potrafię, czyli współczesnym "piórem". Szczęśliwie są to lata burzliwego rozwoju internetu. Bez tego raczej trudno byłoby odnieść sukcesy. W 2007 roku ma miejsce podniesienie progu bezpatencia do 7,5 m długości jachtu i wreszcie to, o co głównie walczyłem, zniesienie w 2010 r. monopolu w szkoleniu i egzaminowaniu.
Oczywiście cały ten czas żegluję po WJM, po wielu innych akwenach krajowych i po morzu też. Od 1972 r. Adriatyk a od 2000 r. Grecja a w zasadzie Cyklady. Od lat 70-tych do 2003 r szkoliłem i wychowywałem zaliczki na żeglarzy.
A gdzie tu pisanie książek, zapyta czytelnik? Już odpowiadam. W trakcie działań na rzecz liberalizacji przepisów nie było możliwe, aby nie natknąć się na jednego z pierwszych, jeśli nie pierwszego, który podjął walkę z szkodliwą działalnością PZŻ. Natknąłem się, zaprzyjaźniłem i zaraziłem pisaniem. Winę za powstałe książki i te następne ponosi nie kto inny jak Jerzy Kuliński, pisarz słynnych locyjek i kapitan jachtowy. Przez niego, mając 70 lat, zacząłem "pisarską" karierę, z wszystkimi jej przynależnymi stresami. Dzisiaj ( 2010 r.) mając lat 77, kończę książkę "Cyklady przez Okno Apollina". Ten wątek "o sobie" też kończę a po resztę odsyłam do moich książek o pięknym żeglarstwie.
Zaraźcie się nim też, jest tego warte!
Ps: jeziorom i morzu ciągle nie odpuszczam. Wysłużonego Batiara (Zośka) zamieniłem na mniej wysłużoną Polaris (Vis 65).
==================================================================================================================================================================================
Ostatnią publikacją książkową Zbyszka była aktualizacja "Praktyki bałtyckiej na małych jachtach" Jerzego Kulińskiego, a ostatnimi wystąpieniami w Internecie dwa newsy zamieszczone w SSI Jerzego Kulińskiego w lipcu 2015 roku.
Andrzej Remiszewski
Urodzony w zamierzchłym 1934 r. we Lwowie. Rzucany losami wojny, wylądowałem w końcu w Katowicach. Przygodę z żeglarstwem rozpocząłem w 1954 r. na WJM...w kajaku!? To nie żart, był to spływ kajakowy Krutynią i jeziorami Puszczy Piskiej. Jak dotarliśmy na j. Nidzkie, już za wyspy, wiał piękny wiaterek w plecy. Ponieważ wcześniej patrzyłem z zazdrością na kilka mijających nas jachtów, pozazdrościłem im. Wyjąłem z wyposażenia PTTK prześcieradło zszyte w kopertę, naciągnąłem na wiosła i za darmo przeleciałem aż za Zamordeje. To było coś wspaniałego, ale nawet do głowy mi nie przyszło, że to będzie mój sposób na życie. Mało tego - zdając sobie sprawę jak cudowną rzeczą jest żeglarstwo, zacznę je ze wszystkich sił i na każdy sposób promować. To prześcieradło odmieniło moje życie.
Po powrocie do Katowic zacząłem szukać kontaktu z żeglarstwem i trafiłem na Pogorię I, k/Dąbrowy Górniczej. To kolebka wielu znanych i mniej znanych śląskich żeglarzy i to sprzed wojny. Istniało tam już kilka klubów i ośrodków. Trafiłem do Sekcji żeglarskiej LOK przy Hucie Kościuszko w Chorzowie. To o czym teraz napiszę nie będzie zbyt zrozumiałe dla dzisiejszych chętnych na żeglarską przygodę, ale uwierzcie mi, tak było. Po wstąpieniu do sekcji przez dwa lata skrobałem kadłuby przedwojennych Omeg, starej DZ-ty i BM-ki. Remontowałem hangar, pieliłem rabatki i robiłem wszystko to, co bosman wszechwładny polecił. Jak był zadowolony to wsadził na jakąś łódkę, do załogi.
Co roku, po sezonie, Zarząd Sekcji ogłaszał listę członków, Uwaga (!): ci, którzy zasłużyli się w pracach, byli typowani na szkolenie na stopień żeglarza ( to nie pomyłka, wtedy były to stopnie). No i w 1956 r. stało się. W jesieni byłem żeglarzem jachtowym, czyli zwykłym ciurą pokładowym, mówiąc formalnie, wykwalifikowanym członkiem załogi. "Tylko" dwa lata takiej samej pracy i trochę żeglowania po Pogorii i zawisłem na liście Zarządu, wytypowany na szkolenie w COS Trzebież. Nawet nie wiedziałem, co to jest, bo dotychczas każdy znał i marzył o Jastarni. Ale po odwilży i reaktywowaniu PZŻ uruchomiono nowy ośrodek szkoleniowy, właśnie w Trzebieży, nad Zalewem Szczecińskim. Miałem honor, zaszczyt i ciężką pracę przy napełnianiu słomą sienników na I turnus szkoleniowy. To był lipiec 1959r. Łza się w oku kręci, co z tym pięknym ośrodkiem w latach późniejszych wyprawiał PZŻ i jaki finał go spotkał. Podobno jest sprzedawany po kawałku. Niektórzy tak mają, co nie wezmą to spieprzą.
Kurs, to było 3 tygodnie ciężkiej pracy i nauki. Wspaniała kadra, która nie tylko dała mi wiedzę i umiejętności, ale stanowiła dla mnie wzór na całe życie.
Na zakończenie rejs dla sześciu szczęśliwców pod Bornholm. Załapuję się, ponieważ "podpadłem" Komendantce Szkoły z nawigacją. Płynę jako I oficer. Oczywiście na pokładzie są dwaj kapitanowie z prawdziwego zdarzenia : kpt. Władysław Pallavicini i kpt. Witold Kowalenko. Na kursie był też instruktor, którego nazwiska nie pamiętam, ale zapamiętałem przygodę z nim. Prowadził zajęcia na wodzie i wykłady z sygnalizacji. Normalny cywil, aż okazało się, że to ksiądz. Oczywiście nie dawaliśmy po sobie poznać, że wiemy o tym. W czasie zajęć na wodzie przepływała koło nas barka z suszącymi się na pokładzie majtkami i biustonoszami. Jakiś dowcipniś spośród nas niewinnie zapytał : instruktorze, a jaki to sygnał? Instruktor obejrzał się przez ramię i spokojnie rzekł : kobieta na pokładzie! Po latach czytałem w prasie, że został biskupem na Pomorzu. Słusznie!
W wielkim skrócie; potem założyłem klub w Hucie Baildon, tam powstały dwa Piraty, potem przerwa i budowa w 1977 r. klubu Huta Katowice (obecnie OPTY). W czasach świetności liczył ponad 300 członków, dwa ośrodki, 13o jednostek pływających, w tym ponad 30 kabinowych. Baza na WJM, Zalewie Wiślanym i na Solinie. Jakoś, nie wiedząc jak, zostałem działaczem PZŻ a niebawem wiceprezesem ( jednym z kilku) Katowickiego OZŻ. Zajmowałem się szkoleniem. Z inicjatywy Prezesa OZŻ organizuję Dziecięcą szkółkę żeglarską w Katowicach, która zdobyła dość dużą sławę w Polsce, a na katowickim osiedlu przewinęło się przez nią kilkaset dzieciaków. Mój film o niej pt. "Jungi z bloków" otrzymał w 1988 r. III nagrodę na Festiwalu Filmów Żeglarskich w Katowicach i Dyplom Wojewody za walory wychowawcze. Z ramienia OZŻ zająłem się projektowaniem a następnie budową śląskiej stanicy nad j. Tajty na WJM.
To szczyt mojej aktywności w tym stowarzyszeniu, ponieważ trochę na uboczu, ale toczyły się już spory na temat stylu edukacji żeglarskiej. Próby poprawy nie dały efektów. Czarę goryczy przelewa "zmiana" przepisów z 1997r. Z obietnic zespołu redakcyjnego tych zmian nie wyszło zupełnie nic, jeśli nie policzymy likwidacji z programu przedmiotu Historia żeglarstwa. Zaczynam już głośno atakować system szkolenia a po kilku latach, przekonany o jego niereformowalności, staję się jego przeciwnikiem. Nastają lata walki z monopolem PZŻ. Naturalnym sposobem włączam się w walkę o tzw. bezpatencie. Po jakimś czasie postulat zniesienia monopolu w szkoleniu zostaje przyjęty do tego programu. Walczę tym, czym potrafię, czyli współczesnym "piórem". Szczęśliwie są to lata burzliwego rozwoju internetu. Bez tego raczej trudno byłoby odnieść sukcesy. W 2007 roku ma miejsce podniesienie progu bezpatencia do 7,5 m długości jachtu i wreszcie to, o co głównie walczyłem, zniesienie w 2010 r. monopolu w szkoleniu i egzaminowaniu.
Oczywiście cały ten czas żegluję po WJM, po wielu innych akwenach krajowych i po morzu też. Od 1972 r. Adriatyk a od 2000 r. Grecja a w zasadzie Cyklady. Od lat 70-tych do 2003 r szkoliłem i wychowywałem zaliczki na żeglarzy.
A gdzie tu pisanie książek, zapyta czytelnik? Już odpowiadam. W trakcie działań na rzecz liberalizacji przepisów nie było możliwe, aby nie natknąć się na jednego z pierwszych, jeśli nie pierwszego, który podjął walkę z szkodliwą działalnością PZŻ. Natknąłem się, zaprzyjaźniłem i zaraziłem pisaniem. Winę za powstałe książki i te następne ponosi nie kto inny jak Jerzy Kuliński, pisarz słynnych locyjek i kapitan jachtowy. Przez niego, mając 70 lat, zacząłem "pisarską" karierę, z wszystkimi jej przynależnymi stresami. Dzisiaj ( 2010 r.) mając lat 77, kończę książkę "Cyklady przez Okno Apollina". Ten wątek "o sobie" też kończę a po resztę odsyłam do moich książek o pięknym żeglarstwie.
Zaraźcie się nim też, jest tego warte!
Ps: jeziorom i morzu ciągle nie odpuszczam. Wysłużonego Batiara (Zośka) zamieniłem na mniej wysłużoną Polaris (Vis 65).
==================================================================================================================================================================================
Ostatnią publikacją książkową Zbyszka była aktualizacja "Praktyki bałtyckiej na małych jachtach" Jerzego Kulińskiego, a ostatnimi wystąpieniami w Internecie dwa newsy zamieszczone w SSI Jerzego Kulińskiego w lipcu 2015 roku.
Andrzej Remiszewski
Zbyszka "Batiara" nie znałem osobiście ale odbyłem z nim kilka rozmów. Jego książka żeglarz jachtowy jest dla mnie niedościgłym wzorem zwięzłości, i takiej ilości wiedz akurat w sam raz dla tych którzy się pierwszy raz spotykają z żeglarstwem . Dla kursów na stopień żeglarza jakie organizowałem w ramach Klubu Orkan - zawsze ją kupowałem dla każdego uczestnika, bo pasłych tomiszczy renowowanych autorów nierozumieli. Mam od niego kilka opisów tras wodniackich w Polsce takich mało uczęszczanych. Zapraszał mnie na Wdzydze aby się poznać w "realu", ale trudno się wyrwać z rutyny codziennego życia.
Szkoda!
Pewnie tam na niebieskich rejach żegluje z innymi ...
Mariusz Wiącek
2 lata temu obiecywał, że pożegluje na moim "Donaldzie".
"Donald" nie był gotów, wkrótce Zbyszek już nie mógł.
Duża pustka, wiele mu zawdzięczamy.
Pozdrawiam wszystkich, którym był bliski.