ZIMOWĄ PORĄ (35)
Aż się prosi aby powtórzyć za Agnieszką Tyszka - "miłość niejedno ma imię". Andrzej Colonel Remiszewski tym razem o różnych źródłach zauroczeń. A także o rozmaitych formach fascynacji żeglarstwem. Przy okazji dowiedziałem się jak to ponoć zapisałem się w pamięci niektórych z tych siwych i łysych. Bardzo mi to pochlebia. A co do tego - co "klasyk socjalizmu" miał na myśli pisząc że "byt okresla świadomość" to ja mam swoje podejrzenie.
Zakładam uczciwe intencje. Wydaje mi się, że chodziło mu o to, że "bytowanie" to istnienie, a nie status materialny jako "wycena"sytuacji.
Ale to tylko podejrzenie, bo tzw nauk społecznych do prawdziwej wiedzy absolutnie nie zaliczam.
Takie tam szamaństwa.
Oto moje ple-ple :-)
Przepraszam.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------
Don Jorge i Przyjaciele,
Przez wiele lat miotały mną uczucia ambiwalentne. Lektura żeglarskich relacji: Slocuma, Gerbaulta, Vossa, Tabarly’ego, Chichetestera rozbudzała wyobraźnię i bezsilną zazdrość. Jako dziecko nie rozumiałem jeszcze przyczyn, dla których takie rejsy były dla nas nieosiągalne. Jedyne próby wyjścia na oceany to były „oficjalne delegacje” ze sterowaniem z biurokratycznych gabinetów w Warszawie albo wyprawy naukowe. Tylko w ten sposób dało się pogodzić doktrynę totalitarnego ustroju z dążeniem do wolności. Wiem, że pomijam przypadek Leonida Teligi, traktuję go jak wyjątek, a wyjątki jak wiadomo, potwierdzają regułę.
Za rządów idola naszego obecnego „naczelnika” nastąpiło swoiste otwarcie na świat. Dobrotliwa i wyrachowana władza zwirtrzyła też korzyści propagandowe, jakie można wyciągnąć z prezentowania osiągnięć sportowych Polaków. Pozwoliło to na starty w międzynarodowych imprezach i na organizacje „wypraw”, czyli rejsów już mniej badawczych, a bardziej wyczynowych.
Z tamtej epoki datuje się nieprzemyślany pogląd, wyrażający dość pogardliwy stosunek do żeglarzy niemieckich, duńskich, czy szwedzkich. To my byliśmy prawdziwymi żeglarzami, zejmanami, wilkami morskimi, żywionymi niedźwiedzim mięsem, umiejącymi sprostać wszelkim przeciwnościom, naprawić samodzielnie każde urządzenie, dopłynąć wszędzie bez silnika, wytrzymującymi całymi dniami na Bałtyku w rejsach non-stop, bez żyletki i mydła. A oni, mięczaki, żeglujący przy brzegach, chowający się w portach przy byle siódemce, manewrujący tylko na silniku i używający kolorowego papieru toaletowego!
Pojawiły się pisane relacje o rejsie „Ludojada” Mączki, książki Griffina i Marca Linskiego, okazało się, że można żeglować inaczej. Można? Trzeba jednak być milionerem-abnegatem albo Anglikiem, czy Francuzem. To nie dla nas!
Przełom nastąpił około roku 1991. Tak się składa, że to rok założenia SAJ (tak, tak, to już dwadzieścia pięć lat!). Poczynając od literatury, tym przełomem była „Praktyka bałtycka na małym jachcie”. Na papierze przeczytaliśmy, że normalne jest proste żeglowania na małych jachtach, zaś nienormalne są restrykcje biurokratyczne. A ustrojowa zmiana pozwoliła szybko zacząć to potwierdzać empirycznie. Już nie musieliśmy pływać w „krajowe rejsy stażowo-szkoleniowe”, można było włóczyć się od portu do portu, korzystając z praw obywatelskich przysługujących Europejczykom. Dowiedzieliśmy się, że żeglarstwo to praktyka, a nie teoretyczny doktorat. Dowiedzieliśmy się, że żeglarstwo to odpowiadanie samemu za siebie, a nie zdobywanie podpisów i stempli.
Pozwoliło to znaleźć czas na włóczenie się po małych portach. Wyzwoleni z presji czasu i zakupów wszystkiego, czego wcześniej w Polsce nie było, mogliśmy się przyglądać życiu żeglarzy niemieckich, duńskich i szwedzkich. I nagle zobaczyliśmy, że prawdziwe żeglarstwo to nie tylko niedźwiedzie mięso, to także relaks, lampka wina w przyportowej tawernie i dziewczyny w bikini opalające się na pokładzie. To działająca na jachcie toaleta, posiłki przygotowywane ze świeżych produktów, możliwość zjedzenia na talerzu i posługując się normalnymi sztućcami, brak konieczności pompowania zęz co dwie godziny, aktualne mapy dostępne na pokładzie.
/
Kamizelka nie musi Damie przeszkadzać, źródło: www.gizmodiva.com
Za rządów idola naszego obecnego „naczelnika” nastąpiło swoiste otwarcie na świat. Dobrotliwa i wyrachowana władza zwirtrzyła też korzyści propagandowe, jakie można wyciągnąć z prezentowania osiągnięć sportowych Polaków. Pozwoliło to na starty w międzynarodowych imprezach i na organizacje „wypraw”, czyli rejsów już mniej badawczych, a bardziej wyczynowych.
Z tamtej epoki datuje się nieprzemyślany pogląd, wyrażający dość pogardliwy stosunek do żeglarzy niemieckich, duńskich, czy szwedzkich. To my byliśmy prawdziwymi żeglarzami, zejmanami, wilkami morskimi, żywionymi niedźwiedzim mięsem, umiejącymi sprostać wszelkim przeciwnościom, naprawić samodzielnie każde urządzenie, dopłynąć wszędzie bez silnika, wytrzymującymi całymi dniami na Bałtyku w rejsach non-stop, bez żyletki i mydła. A oni, mięczaki, żeglujący przy brzegach, chowający się w portach przy byle siódemce, manewrujący tylko na silniku i używający kolorowego papieru toaletowego!
Pojawiły się pisane relacje o rejsie „Ludojada” Mączki, książki Griffina i Marca Linskiego, okazało się, że można żeglować inaczej. Można? Trzeba jednak być milionerem-abnegatem albo Anglikiem, czy Francuzem. To nie dla nas!
Przełom nastąpił około roku 1991. Tak się składa, że to rok założenia SAJ (tak, tak, to już dwadzieścia pięć lat!). Poczynając od literatury, tym przełomem była „Praktyka bałtycka na małym jachcie”. Na papierze przeczytaliśmy, że normalne jest proste żeglowania na małych jachtach, zaś nienormalne są restrykcje biurokratyczne. A ustrojowa zmiana pozwoliła szybko zacząć to potwierdzać empirycznie. Już nie musieliśmy pływać w „krajowe rejsy stażowo-szkoleniowe”, można było włóczyć się od portu do portu, korzystając z praw obywatelskich przysługujących Europejczykom. Dowiedzieliśmy się, że żeglarstwo to praktyka, a nie teoretyczny doktorat. Dowiedzieliśmy się, że żeglarstwo to odpowiadanie samemu za siebie, a nie zdobywanie podpisów i stempli.
Pozwoliło to znaleźć czas na włóczenie się po małych portach. Wyzwoleni z presji czasu i zakupów wszystkiego, czego wcześniej w Polsce nie było, mogliśmy się przyglądać życiu żeglarzy niemieckich, duńskich i szwedzkich. I nagle zobaczyliśmy, że prawdziwe żeglarstwo to nie tylko niedźwiedzie mięso, to także relaks, lampka wina w przyportowej tawernie i dziewczyny w bikini opalające się na pokładzie. To działająca na jachcie toaleta, posiłki przygotowywane ze świeżych produktów, możliwość zjedzenia na talerzu i posługując się normalnymi sztućcami, brak konieczności pompowania zęz co dwie godziny, aktualne mapy dostępne na pokładzie.
/
Kamizelka nie musi Damie przeszkadzać, źródło: www.gizmodiva.com
.
Piszę w pierwszej osobie, bo sam tę drogę przechodziłem i w liczbie mnogiej, bo jako obserwator i komentator, widziałem, jak drogę tę przechodzi wielu. Daje mi to prawo do uogólnień.
Nie oceniam, nie kajam się ani nie chwalę. Relacjonuję. To wspomnienie prowadzi mnie do oczywistych wniosków. Jeden z siwą brodą napisał, że „byt określa świadomość” – to tłumaczy zmianę sposobu widzenia świata.
Jest jednak drugi wniosek i ten warto zapamiętać. Nie ma „słusznego” żeglarstwa. To zdobycz zwycięstwa demokracji i zdrowego rozsądku sprzed ćwierćwiecza. Takie żeglarstwo jest właściwe, jaki odpowiada żeglującemu. Można płynąć do Antarktyki, można bić rekordy najkrótszych przebiegów, startować w regatach, płynąć mieczówką lub żaglowcem dookoła świata. Można włóczyć się po szkierach albo pokonywać „trasę praojców” Gdynia – Jastarnia 13 razy w roku. Nasza wolność polega właśnie na tym: sami wybieramy i tolerujemy wybory innych. Obyśmy jej nie utracili.
Zacznijmy od siebie. Na ekranach telewizorów możemy obserwować dziesiątki tysięcy pospolitego ruszenia. To jedna strona medalu. Jest i druga. Każdy z nas ma coś do zrobienia. Są rady osiedli, są organizacje charytatywne, są kluby sportowe dla dzieciaków. Elementem Polski obywatelskiej mogą i powinny być także organizacje żeglarskie. Takie, które pilnują, by wolności nam nikt nie zabierał – o tych głośno. Ale i takie, powszechnie nie znane, gdzie pasjonaci, sami dla siebie i swojego otoczenia starają się wspólnie działać. Takie podejście tworzyło żeglarstwo w czasach wrogich, nie okazało się zbędne w czasach triumfującego skrajnego liberalizmu, jest konieczne w czasach nudnej normalności, którą obyśmy odzyskali.
Nudzę? Być może… Ale nie przestanę.
12 grudnia 2015
Colonel
Piszę w pierwszej osobie, bo sam tę drogę przechodziłem i w liczbie mnogiej, bo jako obserwator i komentator, widziałem, jak drogę tę przechodzi wielu. Daje mi to prawo do uogólnień.
Nie oceniam, nie kajam się ani nie chwalę. Relacjonuję. To wspomnienie prowadzi mnie do oczywistych wniosków. Jeden z siwą brodą napisał, że „byt określa świadomość” – to tłumaczy zmianę sposobu widzenia świata.
Jest jednak drugi wniosek i ten warto zapamiętać. Nie ma „słusznego” żeglarstwa. To zdobycz zwycięstwa demokracji i zdrowego rozsądku sprzed ćwierćwiecza. Takie żeglarstwo jest właściwe, jaki odpowiada żeglującemu. Można płynąć do Antarktyki, można bić rekordy najkrótszych przebiegów, startować w regatach, płynąć mieczówką lub żaglowcem dookoła świata. Można włóczyć się po szkierach albo pokonywać „trasę praojców” Gdynia – Jastarnia 13 razy w roku. Nasza wolność polega właśnie na tym: sami wybieramy i tolerujemy wybory innych. Obyśmy jej nie utracili.
Zacznijmy od siebie. Na ekranach telewizorów możemy obserwować dziesiątki tysięcy pospolitego ruszenia. To jedna strona medalu. Jest i druga. Każdy z nas ma coś do zrobienia. Są rady osiedli, są organizacje charytatywne, są kluby sportowe dla dzieciaków. Elementem Polski obywatelskiej mogą i powinny być także organizacje żeglarskie. Takie, które pilnują, by wolności nam nikt nie zabierał – o tych głośno. Ale i takie, powszechnie nie znane, gdzie pasjonaci, sami dla siebie i swojego otoczenia starają się wspólnie działać. Takie podejście tworzyło żeglarstwo w czasach wrogich, nie okazało się zbędne w czasach triumfującego skrajnego liberalizmu, jest konieczne w czasach nudnej normalności, którą obyśmy odzyskali.
Nudzę? Być może… Ale nie przestanę.
12 grudnia 2015
Colonel
-------------------------------
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
.
PS. „Audycja zawierała lokowanie produktu”
Polecam w kolejności pojawienia się w tekście:
Joshua Slocum „Samotny żeglarz”
Alain Gerbault „W pogoni za słońcem”, „Na powrotnej drodze”
John Voss „Łodzią żaglową przez oceany”
Eric Tabarly” „Samotne zwycięstwo”, „Moje Pen Duicki”
Francis Chichester „Gipsy Moth okrąża świat”
Wojciech Jacobson „Marią do Peru”
Antoni Pisz „Marią przez Pacyfik”
Maurice Griffiths „Na małych statkach wśród piaszczystych ławic”
Marc Linsky „Żeglarstwo swobodne”
Jerzy Kuliński „Praktyka bałtycka na małych jachtach”
Polecam w kolejności pojawienia się w tekście:
Joshua Slocum „Samotny żeglarz”
Alain Gerbault „W pogoni za słońcem”, „Na powrotnej drodze”
John Voss „Łodzią żaglową przez oceany”
Eric Tabarly” „Samotne zwycięstwo”, „Moje Pen Duicki”
Francis Chichester „Gipsy Moth okrąża świat”
Wojciech Jacobson „Marią do Peru”
Antoni Pisz „Marią przez Pacyfik”
Maurice Griffiths „Na małych statkach wśród piaszczystych ławic”
Marc Linsky „Żeglarstwo swobodne”
Jerzy Kuliński „Praktyka bałtycka na małych jachtach”
Joshua Slocum „Samotny żeglarz”
Alain Gerbault „W pogoni za słońcem”, „Na powrotnej drodze”
John Voss „Łodzią żaglową przez oceany”
Eric Tabarly” „Samotne zwycięstwo”, „Moje Pen Duicki”
Francis Chichester „Gipsy Moth okrąża świat”
Wojciech Jacobson „Marią do Peru”
Antoni Pisz „Marią przez Pacyfik”
Maurice Griffiths „Na małych statkach wśród piaszczystych ławic”
Marc Linsky „Żeglarstwo swobodne”
Jerzy Kuliński „Praktyka bałtycka na małych jachtach”
Marek Popiel
Bardzo lubię te pogawędki Colonela. Przeczytałem, popatrzyłem na fotografię. Pomyślałem, że brak kamizelki Damie pod pokładem nie tylko nie przeszkadza, ale jakby pomaga…
No i wybór lektur przedni. Przez Griffithsa zakochałem się w drewnianych, starych jachtach, a przez "Praktykę" – kupiłem "Donalda".
Pozdrowienia dla całego Klanu.
Pozdrawiam. T.L.