ZIMOWĄ PORĄ (30)

W internecie wyczytałem: Od wieków początek listopada to tradycyjny czas w roku, kiedy przenikają się światy żywych i zmarłych. Według pradawnych tradycji dusze umarłych krążą po ziemi i przybywają do miejsc, które były dla nich ważne za życia. W tym okresie symbolicznie kończy się czas zbiorów, a przyroda umiera, żeby odrodzić się wiosną. Chrześcijaństwo przejęło dawne pogańskie zwyczaje oraz symbole i ustanowiło w tym czasie Święto Wszystkich Świętych oraz Zaduszki. Dziś my, tak jak niegdyś nasi pogańscy przodkowie, na początku listopada czcimy pamięć o zmarłych.

Dla nas listopad to przedsionek zimy, czyli pora tradycyjnych lektur newsów Andrzeja Colonela Remiszewskiego.

Zaczyna od wspomnień o tych, którzy niestety już nas opuścili.

Póki co - żyjcie wiecznie !

Don Jorge

-----------------------------------

Don Jorge,

Piszę to w dzień szczególny. Planowałem na zaproszenie Adama uczestniczyć w Żeglarskich Zaduszkach w Helu, lecz obowiązki rodzinne i spora odległość skutecznie mi to wybiły z głowy. Uznałem, że zamiast czegoś w rodzaju zakończenia sezonu, bo część uczestników dociera do Helu wodą, po drodze zrzucając do morza wieńce, urządzę sobie i Wam Drodzy Czytelnicy SSI początek kolejnej zimy.

„Amerykanizacja” szaleje dookoła. Wszędzie podświetlone wydrążone dynie (nawet na stacji benzynowej), za plecami TVP Kultura nadaje „Hair”, zaprzyjaźniona knajpa po wczorajszej „osiemnastce” i dzisiejszej stypie, dziś ma jeszcze „Halloween”, a jutro wesele.

Mimo wszystko swoista pustka po minionym sezonie i ponura atmosfera panująca przynajmniej w moim środowisku sprzyjają refleksji o wieczności. (żeby nie było: moje środowisko jest nie takie wąskie - w obwodzie wyborczym frekwencja moich sąsiadów była 1180 na 1440 uprawnionych, na listę nr 1 padło 385, na nr 2 zaś 445 głosów, a w wyborach do Senatu zwycięski kandydat przegranej partii pokonał rywala 3:1). Wróćmy jednak do spraw wiecznych.

To taka pora roku, że niemal każdy z nas wspomina tych, co odeszli. Z natury rzeczy w tym miejscu najbardziej godzi się zapalić wirtualną świeczkę żeglarzom. Poczet postaci powszechnie znanych i cenionych jest długi. Polskie żeglarstwo, zwane kiedyś „sportowym” szybkimi krokami zbliża się do setnej rocznicy narodzin, pokolenie Wielkich, budujących to żeglarstwo w skomplikowanych latach powojennych, także sięga setki, a więc z oczywistych względów, coraz większej liczby z Nich nie ma już wśród nas. Pamiętamy jednak ich samych i pamiętamy jak realizowali swoją pasję, wbrew albo mimo ograniczeń ustroju, często uciekając się do tricków nie do pojęcia dla dzisiejszych 40-, czy nawet 50-latków.

Takiej listy wspomnień, nawet bardzo ograniczonej własną pamięcią, tutaj w SSI, z oczywistych względów zamieścić się nie da. Każdy z nas może jednak wspomnieć tych specjalnie ważnych dla siebie osobiście.

Ja pozwolę sobie na wspomnienie moich pierwszych instruktorów: Krystyny i Teresy Remiszewskich, kapitana mojego pierwszego rejsu morskiego Andrzeja Siodelskiego i instruktorów oraz egzaminatorów w ośrodku w Trzebieży (który też odchodzi do historii): Kazimierza Michalskiego i Jerzego Szelestowskiego. Dziękuję Wam!

/

Gdyński pomnik Zaginieni w morzu (źródło ”Zagle”)

.

Miłośnicy szant z pewnością znają takie określenia jak „odpłynąć do Hilo” albo „Fiddler’s Green”. Polskie żeglarstwo zapożyczyło to z tradycji anglosaskiej. Hilo, port na Hawajach, stało się synonimem krainy wiecznej szczęśliwości, do której trafiają dusze żeglarzy; być może dzięki kontrastowi łagodnego klimatu i bujnej przyrody, wobec surowych trudów wielorybniczych rejsów, aż do granic Arktyki. Fiddler’s Green to mityczna kraina, zieleni i słodkiej muzyki, dokąd mieli trafiać marynarze po przesłużeniu pięćdziesięciu lat na morzu. Do kultury światowej wprowadzili ją pisarze Frederick Marryat i Herman Melville, zamieszczając w swoich powieściach marynarskie piosenki, być może zasłyszane od autentycznych starych wilków morskich.

Zdarza mi się czasem czuć pewien dysonans, te legendy są tak odległe od polskiej tradycji i wiary, od wszystkiego, w czym wyrośliśmy. Z drugiej jednak strony nie ma, przynajmniej ja nie znam, rodzimych analogii, wszelkie elementy, których zapewne dałoby się doszukiwać w kaszubszczyźnie, są absolutnie i doskonale nieznane. O ile ludowe obyczaje z Litwy i Rusi w jakimś stopniu wprowadził do świadomości narodu Mickiewicz „Dziadami”, o ile starosłowiańską Radonicę adaptowało prawosławie, to wszystko to nie ma nic wspólnego z morzem i żeglugą. Pustka. Więc pewnie dobrze się stało, że Hilo i Fiddler’s Green jakoś istnieją, przynajmniej w szantach.

Śmierć jest pewna niemal tak jak podatki. Bywa jednak, że przychodzi ona zdecydowanie przedwcześnie. Śmierć na morzu zawsze jest wynikiem splotu okoliczności, łańcuszka wydarzeń. Zawsze powtarzam, że wystarczy, by jedno ogniwo tego łańcuszka nie zaistniało, a tragedia nigdy by nie nastąpiła.

Oczywiście, są ogniwa nie zależące od nas. Skrajnie trudne warunki, absolutnie nieprzewidywalna awaria, niespodziewana nadnaturalnej wielkości fala, błąd kogoś trzeciego, czasem nagła choroba, czy zasłabnięcie. Jest jednak zawsze jedno ogniwo zależne od nas!

To są błędy własne. Błędy popełnia każdy z nas (wiem coś o tym, bom sam nie bez winy), lecz są błędy powtarzalne. Powtarzane przez wielu, setki i tysiące żeglarzy, na całym świecie, niezależnie od pokolenia, od ustroju, od formalnych zabezpieczeń patentami i dokumentami. Te błędy są karygodne, a karę płacą ci, co je popełnili. Gorzej, że płacą ja także ci, co pozostali, by cierpieć z żalu i bólu.

Dlatego powiem tak: Następny sezon w kamizelkach ratunkowych (!) i przypięci!!

Dziś, w przeddzień święta, bez szczegółów technicznych. Będzie na to cała zima i inne miejsce w SSI.

Żyjmy wiecznie!

30 października 2015

Colonel

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

------------------------------------------------

A to fotografie Colonela:

Znicze na Bulwarze

.

Znicz Colonela. W tle światła statków na redzie.

Komentarze
kamienny kartofel Tadeusz Biały z dnia: 2015-11-02 12:52:00