Krzysiek, Misiek, Krzych, Krzyś –
Wielu z nas nazywało go po swojemu, a przecież dla każdego miał tą samą, otwartą i pełną życzliwości osobowość. Zarażał swoimi pasjami i zadziwiał dogłębną wiedzą z wielu dziedzin. Chemia, fizyka, budowa maszyn, elektronika, astronomia – wszystkie zbiegały się w największej, a jakże okrutnie dopełnionej miłości jego życia – żeglarstwie. Zaczynał nieśmiało, ale z pełnym zaangażowaniem, w Technikum Elektrycznym w Kielcach, pod opieką Kapitana Żeglugi Bogusława Tomasika. Stopień żeglarza, potem Bractwo Żelaznej Szekli, rejsy na Pogorii, , sprowadzanie łódek na Mazury i same Mazury. Patent Sternika, mnogość rejsów i bezustannie powiększający się krąg przyjaciół, takich samych jak on zapaleńców. Wreszcie patent Sternika Morskiego i długo niespełnione marzenie o swoim własnym jachcie. Wciśnięte między powszedniość codziennej bieganiny kiełkowało długo i wytrwale, by spełnić się wreszcie, dając azyl i ucieczkę w inny świat. Godziny spędzone na pokładzie czy przy rozgrzebanym silniku - nieważne, swoim, czy kumpla - to spoiwo kolejnej przyjaźni i wspólnej fascynacji. I jeszcze kutry - instalacje, radiostacje, nawigacje – jak pacjenci pod opieką troskliwego doktora, który dla każdego znajdzie czas i każdemu pomoże. Dlatego jest dziś nas tak wielu, którzy połykamy łzę bojąc się, że kolejnego rejsu już nie będzie…
Mgr Inż. Krzysztof Puton, ur. 10.09.1962 w Skarżysku Kamiennej. Bakcyla żeglarstwa połknął od Kapitana Żeglugi Bogusława Tomasika w Technikum Elektrycznym w Kielcach. Zainteresowania i pasję rozwijał studiując Hydroakustykę na Wydziale Elektroniki i Informatyki Politechniki Gdańskiej. Po studiach zaangażowany w wiele projektów i realizacji o zróżnicowanym charakterze: elektronicznych, informatycznych, sieci kablowych, automatyki przemysłowej, energetyki, radiotechnicznych. Optymista z przekonania i charakteru, głęboko ufający ludziom, niekłamany Człowiek Renesansu.
Zaginął na Bałtyku, zniesiony przez falę z pokładu jachtu 2 października 2015.
Cześć Jego pamięci !
Pozostanie w niej dopóki my żyć będziemy
Don Jorge
Na 3 tygodnie przed startem w Jester zatonęła przy kei "Holy" Edka Zająca. Z instalacji elektrycznej zostały skorodowane kable i rozmyte naklejki. Z nowej UKF-ki wylewała się brudna, zielona woda. Krzyś miał ultrapilną, dobrze płatną pracę w głębi Polski. Rzucił wszystko, przejechał setki kilometrów prosto do portu. I przez dobę odtworzył instalację finansując ją z własnej kieszeni (również podarował Edkowi brakujące fragmenty elektroniki, której nie udało się naprawić). Przyjaciele próbowali namówić Go na odpoczynek. Odpowiadał, że to dobry pomysł, ale nie może zostawić bez opieki chłopaków z kutrów w Ustce i Władysławowie. W wyprawie ratunkowej na Antarktydę po Polonusa zaczął szybko topnieć budżet. Krzysiek zdemontował swój tranponder AIS’a ze swojej 12 metrowej SIRRI, przeprogramował go i podarował chłopcom. Fakty są mocniejsze niż słowa…
Ale gdy z kimkolwiek rozmawiałem o Krzyśku, to wypowiedzi były wyłącznie pełne szacunku i entuzjazmu oraz zdumienia dla jego potwornej pracowitości. Nieprawdopodobnie utalentowany elektronik, wspierał swoją wiedzą klan SSI wypracowując oraz testując tanie i skuteczne rozwiązania z elektroniki jachtowej. Poszukajcie Jego artykułów.
Był żeglarzem uważnym i roztropnym. W rejs zabierał zazwyczaj kilka zapasowych systemów nawigacji elektronicznej i kilka rezerwowych źródeł zasilania. I praktycznie ich nie dotykał – chyba, że kogoś uczył.
Kompas i mapy traktował z delikatną rezerwą. Znał na pamięć większość bałtyckich namiarów, świateł i podejść. W astronawigacji wystarczyły Mu złożone dłonie – liczył w pamięci z nieprawdopodobną szybkością.
Miał bardzo uporządkowaną wiedzę na temat mechaniki i technologii. Jeszcze niedawno rozmawiałem z Nim o jego fascynacji Ojcem należącym do technicznej elity w jednym z zakładów zbrojeniowych centralnej Polski. Podzielaliśmy wspólny obyczaj nie rozmawiania bez kartki papieru. Wszystko jedno, czy rzecz dotyczyła ułożyskowania wału, czy zagadnień życia wiecznego. Palił jak smok. Namawialiśmy go na rzucenia. Kochał jeść, choć ostatnio zaczął powtarzać, że pingwin, to jaskółka, która żarła po 18-tej, więc jakby mniej jadł.
W ogóle nie pamiętam Krzyśka nieśmiejącego się – przeciwności dodawały mu skrzydeł. Chciałbym, żeby Go morze już oddało…
Tadeusz