ZIMOWĄ PORĄ (27)

Co do szoków zaryzykowałbym podział na pozytywne i negatywne.
Szoku zachwytu doznałem w 1972 roku w Barcelonie, kiedy niespodziewanie natknąłem się na kościół Sagrada Familia.
Szokiem wstrętu był dla mnie widok budynku TVP na Woronicza.
Nie wykluczam, że ktoś z Czytelników ocenia te moje szoki odwrotnie.
A skoro już jesteśmy przy jachtach to zachwyciłem się przed laty mikro-jachcikiem Norberta Patalasa. Zaprojektować ładnie i funkcjonalnie łódkę kabinową o długości 3,95 m to dopiero jest sztuka.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------------
Powinna być zgrabna. Gdzie trzeba szczupła, gdzie trzeba pełniejsza, pełna wdzięcznych łuków i krzywizn, gdzie należy odpowiednio wypukła, a gdzie powinna nieco wklęsła. Może być ładnie wymalowana, wychuchana i wypieszczona, zdecydowanie lepiej wygląda bez nadmiernego okrycia grubymi materiałami, właściwie najlepiej wygląda całkiem bez niczego, kiedy kołysze się wdzięcznie w rytmie tym samym od tysiącleci.
Kochanka idealna. Kiedy trzeba pozwala wymienić się na nową, zazwyczaj młodszą i najczęściej…większą. Żona od 40 lat ta sama, a kochanki się zmieniają.
Nasza łódka!
Ten frywolny wstęp służy otwarciu tematu ważnego, choć nie do końca opisanego w literaturze żeglarskiej. Któryś z moich profesorów na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej zwykł mawiać, że statek piękny nie musi być dobry, ale statek dobry zawsze będzie piękny. Wydaje mi się, że podobna zasada dotyczy większości wytworów ludzkich rąk i myśli, nie tylko dzieł inżynierii, nawet nie tylko przedmiotów materialnych.
Jak w większości konstrukcji inżynierskich, konstrukcja i architektura statku jest w pierwszym rzędzie wynikiem jego funkcji. To podporządkowanie funkcjonalności nie musi, nie powinno oznaczać szpetoty. Spójrzmy na gotyckie katedry, będące dla wielu ucieleśnieniem doskonałego piękna w architekturze. Przecież to czysta funkcja. Cała konstrukcja budowli jest „na wierzchu” – łuki i żebra, przypory, wieże sił, służki, skarpy – wszystko to jest po prostu konstrukcja budowli, a dopiero potem, ozdobione, staje się jej dekoracją.

Katedra w Beauvais – ze strony katedry-gotyckie.bloog.pl
Kochanka idealna. Kiedy trzeba pozwala wymienić się na nową, zazwyczaj młodszą i najczęściej…większą. Żona od 40 lat ta sama, a kochanki się zmieniają.
Nasza łódka!
Ten frywolny wstęp służy otwarciu tematu ważnego, choć nie do końca opisanego w literaturze żeglarskiej. Któryś z moich profesorów na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej zwykł mawiać, że statek piękny nie musi być dobry, ale statek dobry zawsze będzie piękny. Wydaje mi się, że podobna zasada dotyczy większości wytworów ludzkich rąk i myśli, nie tylko dzieł inżynierii, nawet nie tylko przedmiotów materialnych.
Jak w większości konstrukcji inżynierskich, konstrukcja i architektura statku jest w pierwszym rzędzie wynikiem jego funkcji. To podporządkowanie funkcjonalności nie musi, nie powinno oznaczać szpetoty. Spójrzmy na gotyckie katedry, będące dla wielu ucieleśnieniem doskonałego piękna w architekturze. Przecież to czysta funkcja. Cała konstrukcja budowli jest „na wierzchu” – łuki i żebra, przypory, wieże sił, służki, skarpy – wszystko to jest po prostu konstrukcja budowli, a dopiero potem, ozdobione, staje się jej dekoracją.

Katedra w Beauvais – ze strony katedry-gotyckie.bloog.pl
.
Trudno jest zaprojektować współczesny wielki masowiec albo statek do serwisowania platform wiertniczych w formie budzącej u każdego pozytywne emocje swoją urodą. Talent projektanta docenić może specjalista. Funkcjonalność dominuje tak dalece i w sposób tak sprzeczny z potocznymi kanonami piękna okrętu, że projektantowi pozostają do wypieszczenia wyłącznie szczegóły. Nieco łatwiej jest ze statkami pasażerskimi: promami i wycieczkowcami. Tu architekci mają pełne pole do popisu. Co najmniej przez kilkadziesiąt pierwszych lat XX wieku za najwybitniejszych architektów okrętowych uznawano Włochów. Nie tylko statki pasażerskie (kilka najbardziej znanych nam przykładów to „Piłsudski” i „Batory” oraz „Andrea Doria”), ale i włoskie okręty wojenne powszechnie określano jako „piękne”.

Uważany za najpiękniejszy, ciężki krążownik „Zara” – fot. Ernesto Burzagli (za Wikimedia Commons)
Trudno jest zaprojektować współczesny wielki masowiec albo statek do serwisowania platform wiertniczych w formie budzącej u każdego pozytywne emocje swoją urodą. Talent projektanta docenić może specjalista. Funkcjonalność dominuje tak dalece i w sposób tak sprzeczny z potocznymi kanonami piękna okrętu, że projektantowi pozostają do wypieszczenia wyłącznie szczegóły. Nieco łatwiej jest ze statkami pasażerskimi: promami i wycieczkowcami. Tu architekci mają pełne pole do popisu. Co najmniej przez kilkadziesiąt pierwszych lat XX wieku za najwybitniejszych architektów okrętowych uznawano Włochów. Nie tylko statki pasażerskie (kilka najbardziej znanych nam przykładów to „Piłsudski” i „Batory” oraz „Andrea Doria”), ale i włoskie okręty wojenne powszechnie określano jako „piękne”.
Uważany za najpiękniejszy, ciężki krążownik „Zara” – fot. Ernesto Burzagli (za Wikimedia Commons)
.
Dziś wielkie wycieczkowce powstają przede wszystkim w Finlandii (na czym różnie wychodzą, czego dowodem kłopoty grupy Wärtsilä) i we Francji. Także i w ich przypadku funkcja poczęła determinować formę, choć z oczywistych względów forma ma dużo większe znaczenie, niż przy statkach roboczych.
Znacznie łatwiej mają projektanci statków żaglowych, szczególnie jachtów. Wynika to z ich przeznaczenia – służą przecież przyjemności. Wynika także ze szczęśliwego zbiegu faktów. Otóż wymogi fizyki – aerodynamiki, hydrodynamiki, mechaniki – sprzyjają stosowaniu rozwiązań po prostu „zgodnych z naturą”, a to oznacza przyzwoity poziom estetyczny. Tu z góry można być pewnym, trawestując powiedzenie mojego profesora, że żaglowiec brzydki na pewno źle żegluje.
Na dawnych żaglowcach nic nie było przypadkowe. Trwająca setki lat ewolucja myśli konstruktorskiej prowadziła do optymalnych proporcji takielunku, właściwego pochylenia masztów, rozmieszczenia lin i bloków i te proporcje najczęściej bywały po prostu ładne.
Podobnie jest w przypadku jachtów. Warunki pracy kadłuba na styku dwóch ośrodków wymuszają takie jego kształtowanie, że bryła najczęściej okazuje się harmonijna. Kadłuby zbyt pękate, kanciaste, nieproporcjonalne nie tylko najczęściej wyglądają po prostu brzydko ale i źle żeglują. Oczywiście, możliwości materiałowe i wymogi klientów (armatorów) powoduje ewoluowanie proporcji uważanych za optymalne. Gdyby pokazać żeglarzowi z lat 50-ych ubiegłego wieku współczesny jacht, czy to regatowy, czy turystyczny, doznał by wstrząsu i odwrócił się z niesmakiem. Uznał by taki jacht za po prostu brzydki i taki, co „nie może pływać”.
Sam pamiętam szok jakim było pojawienie się „Ametystów” Zbigniewa Milewskiego, z wypukłą wzdłużnie linią pokładu, stosunkowo szerokich i z na ówczesne czasy wysoka nadbudówką. A pierwsze wrażenie na widok „Taurusa”. Przecież to „żelazko”! To negatywne wrażenie szybko zacierało się jednak. Proporcje, nowatorskie na ówczesne czasy, były jednak harmonijne, a walory obu konstrukcji broniły je same.
Podobnie jest z takielunkiem i ożaglowaniem: dziwaczne proporcje (lub brak proporcji) zazwyczaj obwieszczają nadmierną nawietrzność, słabą zdolność chodzenia na wiatr albo po prostu osiąganie nieproporcjonalnie małych prędkości.
Jacht musi żyć w symbiozie z naturą, wtedy może być w pełni wartościowy. Nie zawsze doceniają to projektanci. Tak samo jak w innych dziedzinach, wiele pozostawiają komputerom i profesjonalnemu oprogramowaniu. Zdają się zapominać, że komputer to takie samo narzędzie jak ołówek i krzywik w polaczeniu z suwakiem logarytmicznym (kto pamięta co to?!). Takie samo, tylko dużo wydajniejsze i powodujące pozorną możliwość zwolnienia się z myślenia. A tymczasem nic się nie zmieniło. Projektowanie jachtu nadal wymaga wiedzy, twórczego rozwijania doświadczeń poprzedników i... czegoś, co należy nazwać po prostu talentem.
Wspaniały przykład stanowi ostatni projekt niewielkiego śródlądowego jachtu autorstwa konstruktora średniego już obecnie pokolenia. Przy oględzinach pierwszych szkiców wydawać się mogło, że tak pojemny kadłub to sprzeczność z wymogami dobrego żeglowania, że prostokreślne załamanie kadłuba w rufowej części będzie ciężkie i toporne, to widok jachtu na wodzie budził zachwyt, a jego walory nautyczne podziw i zazdrość. Gdzie jest tajemnica? Autor nie ograniczył się do prostego „zadania” programowi komputerowemu kilku podstawowych parametrów, włożył w projekt trochę inwencji, talentu właśnie.
I tak, kolejny raz okazuje się, że morze i żeglowanie jest zawsze takie samo.
7 lutego 2015
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Dziś wielkie wycieczkowce powstają przede wszystkim w Finlandii (na czym różnie wychodzą, czego dowodem kłopoty grupy Wärtsilä) i we Francji. Także i w ich przypadku funkcja poczęła determinować formę, choć z oczywistych względów forma ma dużo większe znaczenie, niż przy statkach roboczych.
Znacznie łatwiej mają projektanci statków żaglowych, szczególnie jachtów. Wynika to z ich przeznaczenia – służą przecież przyjemności. Wynika także ze szczęśliwego zbiegu faktów. Otóż wymogi fizyki – aerodynamiki, hydrodynamiki, mechaniki – sprzyjają stosowaniu rozwiązań po prostu „zgodnych z naturą”, a to oznacza przyzwoity poziom estetyczny. Tu z góry można być pewnym, trawestując powiedzenie mojego profesora, że żaglowiec brzydki na pewno źle żegluje.
Na dawnych żaglowcach nic nie było przypadkowe. Trwająca setki lat ewolucja myśli konstruktorskiej prowadziła do optymalnych proporcji takielunku, właściwego pochylenia masztów, rozmieszczenia lin i bloków i te proporcje najczęściej bywały po prostu ładne.
Podobnie jest w przypadku jachtów. Warunki pracy kadłuba na styku dwóch ośrodków wymuszają takie jego kształtowanie, że bryła najczęściej okazuje się harmonijna. Kadłuby zbyt pękate, kanciaste, nieproporcjonalne nie tylko najczęściej wyglądają po prostu brzydko ale i źle żeglują. Oczywiście, możliwości materiałowe i wymogi klientów (armatorów) powoduje ewoluowanie proporcji uważanych za optymalne. Gdyby pokazać żeglarzowi z lat 50-ych ubiegłego wieku współczesny jacht, czy to regatowy, czy turystyczny, doznał by wstrząsu i odwrócił się z niesmakiem. Uznał by taki jacht za po prostu brzydki i taki, co „nie może pływać”.
Sam pamiętam szok jakim było pojawienie się „Ametystów” Zbigniewa Milewskiego, z wypukłą wzdłużnie linią pokładu, stosunkowo szerokich i z na ówczesne czasy wysoka nadbudówką. A pierwsze wrażenie na widok „Taurusa”. Przecież to „żelazko”! To negatywne wrażenie szybko zacierało się jednak. Proporcje, nowatorskie na ówczesne czasy, były jednak harmonijne, a walory obu konstrukcji broniły je same.
Podobnie jest z takielunkiem i ożaglowaniem: dziwaczne proporcje (lub brak proporcji) zazwyczaj obwieszczają nadmierną nawietrzność, słabą zdolność chodzenia na wiatr albo po prostu osiąganie nieproporcjonalnie małych prędkości.
Jacht musi żyć w symbiozie z naturą, wtedy może być w pełni wartościowy. Nie zawsze doceniają to projektanci. Tak samo jak w innych dziedzinach, wiele pozostawiają komputerom i profesjonalnemu oprogramowaniu. Zdają się zapominać, że komputer to takie samo narzędzie jak ołówek i krzywik w polaczeniu z suwakiem logarytmicznym (kto pamięta co to?!). Takie samo, tylko dużo wydajniejsze i powodujące pozorną możliwość zwolnienia się z myślenia. A tymczasem nic się nie zmieniło. Projektowanie jachtu nadal wymaga wiedzy, twórczego rozwijania doświadczeń poprzedników i... czegoś, co należy nazwać po prostu talentem.
Wspaniały przykład stanowi ostatni projekt niewielkiego śródlądowego jachtu autorstwa konstruktora średniego już obecnie pokolenia. Przy oględzinach pierwszych szkiców wydawać się mogło, że tak pojemny kadłub to sprzeczność z wymogami dobrego żeglowania, że prostokreślne załamanie kadłuba w rufowej części będzie ciężkie i toporne, to widok jachtu na wodzie budził zachwyt, a jego walory nautyczne podziw i zazdrość. Gdzie jest tajemnica? Autor nie ograniczył się do prostego „zadania” programowi komputerowemu kilku podstawowych parametrów, włożył w projekt trochę inwencji, talentu właśnie.
I tak, kolejny raz okazuje się, że morze i żeglowanie jest zawsze takie samo.
7 lutego 2015
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Czy tygrys jest piękny?
A lew ze swą wspaniałą grzywą?
A gepard w biegu?
A przecież to są biologiczne maszyny do zabijania.
Dlatego w komentarzu Tadeusza Białego węszę hipokryzję. Hipokryzję właściwą wszelkim pacyfistom. Łatwo jest mówić o wstrętnych maszynach do zabijania, gdy żyje się bezpiecznie i spokojnie pod ich osłoną.
Cenie sobie bardzo trzeźwe komentarze Tadeusza Białego – ale ten wywołał mój zdecydowany sprzeciw, gdyż nawołuje pośrednio do pacyfizmu. Ojciec Maria Bocheński twierdził, że jest to grzech ciężki.
Kluczowe jest tutaj pojęcie wojny sprawiedliwej. Hiszpański dominikanin, św. Rajmund z Pennafort (+ 1275), określił, w swojej Sumie dla spowiedników, pięć warunków, które muszą być spełnione, aby można było uznać wojnę za sprawiedliwą: 1. Nigdy celem wojny nie może być zabijanie nieprzyjaciół, walczyć wolno jedynie w obronie zagrożonego życia, wolności lub własności, 2. W wojnie należy odrzucić wszelkiego ducha zemsty, nienawiści i chciwości, 3. Dążyć należy do jak najszybszego przywrócenia pokoju, 4. Decyzję o wojnie podejmować może jedynie monarcha, 5. Nie wolno angażować do walki kobiet, dzieci ani duchownych. Postulatom tym, zwłaszcza niektórym, łatwo zarzucić obłudę. Faktem jest jednak, że utemperowały one znacznie obyczaje wojenne w Europie. I tak kodeks rycerski zakazywał zabijać nieprzyjaciela, jeśli można go wziąć do niewoli; za czyn haniebny uznano dobijanie rannych i znęcanie się nad jeńcami. Cytat pochodzi z bardzo ciekawego artykułu, który znajdziecie tutaj http://mateusz.pl/ksiazki/js-pn/js-pn_50.htm
Broń jest męskim narzędziem i jej wybrane konstrukcje mimowolnie wywołują zachwyt u każdego, kto z nią obcował. Ileż piękna jest w precyzyjnie spasowanym zamku sztucerów SAUER, niezawodnym mechanizmie pozycjonowania bębna w SmithWesson, jedwabistej pracy zamka suwliwego Winchestera. To piękno jest obiektywne. Dostrzegają je nawet dzieci. Gdy moja Irenka była mała i w nagrodę za wyniki w pneumatykach mogła wybrać sobie na strzelnicy pistolet maszynowy na zakończenie treningu, to zawsze Jej serce kierowało się ku prawdziwej biżuterii funkcjonalno-technicznej, np. UZI (mini UZI i Micro UZI). Oczywiście, nie studiowała przekrojów, które same w sobie budzą dreszcz rozkoszy i ukłucie zazdrości u każdego konstruktora. To słodkie maleństwo ma 240 mm lufy i zamek nasuwająco-obejmujący zabezpieczający użytkownika przed rozerwaniem łuski. Nie był to jej jedyny wybór – czasami wybierała kompaktowy AUG (Sturmgewehr 77) w układzie bullpup. To układ konstrukcyjny, w którym magazynek znajduje się za chwytem pistoletowym i spustem. Celny (dzięki długiej lufie i zredukowanemu podrzutowi) i miły w obcowaniu jak pluszowy misio. Oczywiście w przypadku broni automatycznej dobrze jest abyśmy w przypadku naszych pociech ćwiczyli je (na początku – zwłaszcza w przypadku dziewczynek) w kalibrze 22 – zarówno ze względu na odrzut, jak i cenę amunicji. Przejście na pełno wymiarowy nabój pośredni powinno być przez Was wspierane przez montaż na kolbie żelowej nakładki amortyzującej, a na lufie osłabiacza odrzutu. Te proste uzupełnienie pozwalało ćwiczyć ze standardowym AK-47, chociaż wyłącznie ogniem pojedynczym. Zresztą uważam, że strzelanie ogniem ciągłym na strzelnicy nie ma sensu i zdecydowanie lepiej jest, żeby młodzież trenowała pod okiem ostrzelanych w Afganistanie i Iraków instruktorów na odpowiednio przygotowanych poligonach, włączając w to pomieszczenia zamknięte.
Wracając do postu Kolegi Tadeusza. Od zawsze uważałem, że wyszkolenie strzeleckie jest istotnym fragmentem wychowania zgodnie z kanonem Kościół, Szkoła, Strzelnica. Dlatego uważam, że nie warto jest zamieszczać nawet dla pobudzającej i inspirującej dyskusji takich postów, jak Kolegi Tadeusza.
A krążownik "Zara" ma się rozumieć – piękny… Choć to „wszak nie pasażerski to statek..”
T.
fotką katedry w Beauvais nie jest dobrym pomysłem. Sam jestem od bardzo wielu (niestety) lat miłośnikiem architektury gotyckiej w ogóle, a katedr
gotyckich w szczególe (właśnie z powodu widocznej na zewnątrz konstrukcji) i pozwolę sobie na małą złośliwość.
Pozdrowienia
Tadeuszowi i poprzednikom - Uważam sie za pacyfistę. Nie w sensie potępienia wszelkiej broni, ani wszelkiej walki.W sensie nie popierania "wojen niesprawiedliwych" , nadużywania siły i zbęnego zbrojenia się. Dlatego nie mogę pogodzić się z potępieniem zachwytu nad narzędziem śmierci. A może :narzędziem słusznej obrony? Tak wiem, że Italia międzywojenna była nastawiona agresywnie, a nie obronnie... Zachwycałem się połączeniem funkcji z estetyką, bo to dla mnie jeden z naprawdę najpiękniejszych okrętów XX wieku..
Waldemarowi - oczywiście, że nie mogę mieć żalu o uwagi prostujące błędy lub poszerzające moje horyzonty. O katedrze w Beauvais wcześniej nie słyszałem. Obrazek wybrałem w necie ze względu na dobrą czytelność ilustrującą problem "konstrukcji na wierzchu", bez wnikania w sukces inżynierski, a nawet w jakość artystyczną. Przynajmniej dowiedzieliśmy się czegoś nowego dla większości z nas.
Żyjcie wiecznie!
Colonel