Nie sądzę, żeby był potrzebny komentarz do wypowiedzi Izydora pod postem pt. „drastycznie o kamizelkach”, ponieważ, tak naprawdę, podziela On Twoje zdanie, co do kamizelek, a jedynie odczucia co do filmu są subiektywnie-negatywne i jest to Jego święte prawo.
Jednakże pod pozorem polemiki będę chciał „odgrzać temat kamizelek” – jako swoiste „memento”, przed rozpoczynającym się sezonem.
Mam nadzieję, że wszyscy oglądający zwrócili uwagę na fakt, że film/aplikacja jest interaktywny – czyli przebieg akcji zależy od reakcji widza. Nie mamy wiele do zrobienia - nasza reakcja ogranicza się do mniej lub bardziej intensywnego kręcenia kółkiem „myszki” a i tak zawsze prowadzi do smutnego końca (mnie udało się raz utrzymać przy życiu prawie 3 minuty).
Poniżej spróbuję przekazać, dlaczego moim zdaniem, Autorom filmu udało się, uzyskać „wartość dodaną” przekazu merytorycznego:
a. pokazano, jak łatwo stracić kontakt z pokładem, mimo pięknej pogody;
b. pokazano, jak szybko jacht oddala się od „zgubionego załoganta”, znikając z jego pola widzenia i to przy słabym wietrze;
c. Pokazano jak załogant, zapewne poczatkujący, nie wiedząc co robić, oddala się szybko wraz z jachtem od „człowieka za burtą” i wkrótce traci go z oczu;
d. pokazano jak trudne i wyczerpujące jest utrzymywanie się na powierzchni wody, w zwykłych ciuchach i bez kamizelki, nawet przy niewielkim zafalowaniu i przy pięknej pogodzie;
e. zobrazowano, za pomocą ikonki z wartością temperatury, jak szybko postępuje utrata ciepłoty ciała, a co za tym idzie utrata sprawności fizycznej, otępienie,.. koniec.
Film uświadomił mi też pewien dość istotny aspekt naszego beztroskiego żeglowania, o którym rzadko mówimy głośno.
Niech każdy uderzy się we własne piersi i przyzna przed sobą, ile razy wypłynął z portu mając na pokładzie grupę „zupełnie zielonych” przyjaciół/znajomych i nie zadał sobie pytania: a co by było gdybym to ja wypadł za burtę ? Albo nawet i zadał je sobie w myśli ale nic z tym nie zrobił? Mnie się zdarzyło – przyznaję.
Wypływając z dowolną załogą, w dowolny rejs – nie ważne czy morski, czy zatokowy - zadajmy sobie kilka pytań, które mogą zadecydować o naszym własnym życiu gdybyśmy stracili kontakt z pokładem:
· Kto przejmie ster ?
· kto przejmie komendę i będzie umiał podejść po mnie ?
· kto i jak wciągnie mnie na pokład gdybym był nieprzytomny (ważę ok. 100kg) ?
· kto będzie potrafił udzielić pierwszej pomocy ?
· kto będzie umiał uruchomić silnik, radio, określić pozycję i wezwać pomoc ?
Ciekaw jestem ilu z nas jest gotowych się przyznać, że sytuacji, gdy na pokładzie nie było nikogo, kto potrafiłby nas uratować, było całkiem sporo. Moim zdaniem temat jest wart głębszej refleksji.
Z innej beczki - Nie wiem, skąd bierze się przekonanie, że za burtę jachtu wypada się wyłącznie w czasie wściekłych sztormów?
To istotny błąd w rozumowaniu. W czasie złej pogody jesteśmy, na ogół, skupieni, przygotowani na trudności, ubrani w kamizelki, w uprząż, porządnie przypięci i na dodatek nie wahamy się zwrócić uwagę nieostrożnej koleżance czy koledze, że jest źle ubrany, albo nie przypięty..
To właśnie ładna pogoda usypia naszą czujność.
Całkiem niedawno, podczas ładnej pogody, pływałem po oceanie z doskonale mi znaną, dobrze wyszkoloną i sprawdzoną w trudnych warunkach załogą.
Ktoś wypatrzył na trawersie, kilka kabli od jachtu, dryfującą swobodnie, czerwoną kulę rybacką.
Uznałem, że to może być fajna pamiątka, a następnie wydałem polecenie: - starszy wachty - podchodzisz.
To co się działo podczas następnych pięciu minut oddaje jedno słowo: chaos. A w rozwinięciu: odstawianie kubków z kawą, chowanie okularów i kremów do opalania, szukanie butów i fragmentów ubrań, bezładna bieganina i potykanie się o własne nogi….
Co najgorsze – w efekcie zgubiono obiekt z oczu.
Wniosek – umiejętność skutecznego postępowania w nagłych wypadkach nie jest nam dana raz na zawsze – wymaga ciągłego przypominania i ćwiczeń aby w sytuacji zagrożenia utrzymać porządek, działać sprawnie i skutecznie…
Kula została w końcu podjęta. Skutkiem tych niefortunnych manewrów było zarządzenie kilku serii ćwiczebnych podejść (ze zmieniającymi się dowodzącymi akcją), po przeprowadzeniu których sprawność oraz morale załogi wróciły na dawne wyżyny …
Tu uwaga - kula była całkiem sporych rozmiarów - średnica ok. 40cm, w czerwonym kolorze. Był piękny, pogodny, dzień, niemal płaski ocean i doskonała widoczność.
Jak to się ma do możliwości wypatrzenia z daleka, na wpół zanurzonej w wodzie, ludzkiej głowy, podczas nieco gorszej pogody – nich każdy sam sobie spróbuje wyobrazić.
Podczas tego samego rejsu, korzystając z kilkugodzinnej flauty, załoga odbyła zbiorową kąpiel w oceanie, która okazała się zarówno przyjemna jak i pouczająca.
Nikt nie oddalił się od jachtu na odległość większą niż długość liny asekuracyjnej, zakończonej kołem ratunkowym, czyli ok. 30m. Odczucia wszystkich kąpiących się były podobne: nie do wiary, że z odległości 30m całkiem spory, oceaniczny jacht co chwilę, i na dłuższą chwilę, znika z oczu mimo, iż z perspektywy pokładu zupełnie nie czuje się zafalowania. Dzień był niemal bezwietrzny, pogodny i ocean pozornie płaski. Zachęcam do przeprowadzenia podobnych eksperymentów. Zaręczam, że niejednemu „szeroko otworzą się oczy”.
I wreszcie kilka słów na temat tezy, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, mimo braku kamizelek i używania sztormiaków typu „śmiertelna koszula”, zawsze wracaliśmy cało i zdrowo.
Z całym szacunkiem, nie podzielam tego zdania. Przypomnę tylko kilka tragicznych wydarzeń z Pomorza Gdańskiego, które być może nie miały by tragicznego finału, gdyby używano osobistych środków ratunkowych:
· 1966 sy Cefeusz – na podejściu do Górek
· 1968 sy Merkury – Zatoka Gdańska
· 1971 sy Emilia – zatoka Pucka,
· 1975 sy Barbórka - północny brzeg Helu,
· 1976 sy Centaur – podejście do Władysławowa
· 1978 sy Bolko – podejście do Władysławowa.
Biorąc pod uwagę skalę, na jaką uprawiało się wówczas żeglarstwo morskie a na jaką teraz, podejrzewam, że statystycznie rzecz biorąc, w tamtych latach, wypadkowość była większa niż obecnie lub podobna. Wypadki były – nie zawsze byliśmy o nich informowani.
Na koniec chciałbym jeszcze raz wesprzeć Cię w batalii o kamizelki i o pogłębianie świadomości, że woda, która jest nam niezbędna do żeglowania, nie jest naszym naturalnym środowiskiem i może być dla nas groźna… czasem śmiertelnie groźna.
Może i temat jest nudny ale, jeśli choć część powtarzanych do znudzenia informacji, porad, czy spostrzeżeń, pozwoli pogłębić wiedzę i uświadomić rzeczy, o których nieraz nie mieliśmy pojęcia, warto to robić.
[…] morze wymaga od żeglarza określonych kwalifikacji oraz szczególnych przymiotów i cech charakteru: pokory, rozwagi oraz uznania faktu, że uczenie się i zbieranie doświadczeń nigdy nie jest procesem zakończonym.. […] /K.A.Coles- Żeglowanie w warunkach sztormowych – polski przekład kpt. Wacław Petryński/. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem oburącz.
I zupełnie na koniec, pozwolę sobie na małe podsumowanie w punktach - ot, kilka własnych spostrzeżeń, które uważam za ważne i którymi chcę się podzielić - nie będzie to dla nikogo nowość :
1. Umiejętność sprawnego i skutecznego działania w nagłych i trudnych momentach nie jest nam dana raz na całe życie. Wymaga ciągłego przypominania i ćwiczenia praktycznego.
2. Jeśli Cię nie zobaczę, to Cię nie uratuję – prosta, bezwzględna, prawdziwa reguła.
3. Istotne jest upewnienie się, że załoga rozumie które elementy decydują o powodzeniu akcji „człowiek za burtą” - szczególnie gdyby zabrakło prowadzącego - być może, kiedyś zadecyduje to o czyimś życiu.
4. Jacht oddala się od „człowieka za burtą” szybciej, niż każdy z nas sobie wyobraża.
5. Utrata kontaktu wzrokowego „człowieka” z jachtem i załogi z „człowiekiem” może nastąpić bardzo szybko, szczególnie gdy na pokładzie wybuchnie panika.
6. Kamizelka pneumatyczna – jej żółta poduszka, podtrzymująca głowę nad wodą, jest zdecydowanie lepiej widoczna w morzu niż człowiek, walczący o utrzymanie się na powierzchni.
7. Utrzymanie się bez kamizelki na powierzchni zafalowanego morza, nawet w piękną pogodę, jest niezwykle trudne i powoduje bardzo szybką utratę sił i woli walki o życie.
8. Walka o utrzymanie się na powierzchni wody, bez kamizelki, powoduje niewiarygodnie szybkie wychłodzenie organizmu, prowadzące do utraty sprawności fizycznej, otępienia i zatrzymania procesów życiowych.
Jak łatwo zauważyć, zupełnie nie odnoszę się do samej techniki manewru MOB, za to chciałbym podkreślić jego najważniejszy, moim zdaniem, element - utrzymanie kontaktu wzrokowego z „człowiekiem za burtą”. Kamizelka nie gwarantuje, ale znacznie podnosi prawdopodobieństwo wyjścia cało z takiej sytuacji, pozwalając łatwiej dostrzec człowieka a jemu samemu oszczędza sił dając wprawdzie ograniczone ale jednak jakieś, poczucie bezpieczeństwa, które zagrzewa go do dalszej walki.
Oto, dlaczego uważam temat kamizelek za ważny i bezwzględnie wart wsparcia, zaś film który stał się pretekstem do przypomnienia o nim, za całkiem nieźle pobudzający wyobraźnię.
W nadchodzącym sezonie życzę Tobie i wszystkim czytelnikom SSI, w każdej sytuacji, mocnego kontaktu z pokładem pod stopami.
Serdeczności i żyj wiecznie.
Jacek
P.S.
Przyznaję się publicznie, że choć jestem gorącym zwolennikiem kamizelek, to w gruncie rzeczy nie przepadam za nimi, bo mimo, iż są coraz doskonalsze i lżejsze, to krępują nieco ruchy, zaczepiają o różne elementy jachtu i nieprzyjemnie ocierają gołą skórę.
Ale używam - poza kokpitem zawsze. W kokpicie od 5B w górę.
Bo co innego nie przepadać, a co innego nie stosować.
Ostatnio żegluję głównie samotnie, więc nie mogę liczyć nawet na „zielonego” załoganta, zaś koło z pławką świetlną na koszu rufowym, uważam za zbędny gadget.
Jednak od czasu, gdy do swojej kamizelki dopiąłem PLB*), zaczęła się nowa epoka J. Ale to już zupełnie inna historia.
----------------------
Jacku,
do Twojej rozprawy o zasadności używania kamizelek merytorycznie nie ma co dodawać i nie ma co komentować. Mnie zwłaszcza cieszy Twoje końcowe i osobiste stwierdzenie (w PS); … w gruncie rzeczy nie przepadam za nimi, bo mimo, iż są coraz doskonalsze i lżejsze, to krępują nieco ruchy, zaczepiają o różne elementy jachtu … .
Natomiast, NIE merytorycznie odniosę się do kilkukrotnie poruszanej przez Ciebie kwestii zabezpieczenia (dania większej szansy) wypadającemu za burtę prowadzącemu, szyprowi, kapitanowi … . Tu stanowczo upieram się, że …kapitan schodzi ostatni ! Mimo lansowanej w XXI wieku innej postawy przez kpt. Francesco Schettino i kpt. Lee Joon-Seoka [prom Sewol].
Obaj regulaminowo byli w kamizelkach.
Prowadzący wypadając za burtę łamie zasadniczą zasadę: kapitan schodzi ostatni! A czy ją łamie w kamizelce, czy bez? Jest nie istotne.
Tak, pamiętam! Pamiętam, o Éricu i Edwardzie. Za złamanie zasady, zapłacili najwyższą cenę.
ws
Trawestując: świat jest pełen odważnych żeglarzy oraz starych żeglarzy. Ale nie ma starych odważnych żeglarzy.
To nie polemika z Jarkiem!
To stwierdzenie, że jeśli czuję się odpowiedzialny za kogoś, kogo zabieram na łódkę, albo za kogoś kto mnie czytuje, to uprzejmie proszę, by całkiem dobrowolnie nie rozstawał się z kamizelką.
Żyjmy wiecznie!
Andrzej Colonel w kamizelce Remiszewski
Drogi Jerzy,
Jarek ma rację i niemal całkowicie się z Nim zgadzam. Żeglujemy dla przyjemności. Robimy to dobrowolnie i bez przymusu, więc narzekanie na niewygody i niebezpieczeństwa czy inne obciążenia związane z żeglarstwem jest nieuprawnione i głupie, lub co najmniej śmieszne. Ale, jak to zwykle bywa, to tylko pół prawdy. Pół, odnoszące się do żeglowania samotnego, gdzie jako skipper odpowiadam sam za siebie i za jacht. A i to też nie jest prawda 100 procentowa, bo żeglując ciągle wchodzę w interakcje z innymi użytkownikami akwenu … ale, skupmy się na temacie…
Zupełnie inaczej mają się sprawy, jeśli popatrzymy na zagadnienie z punktu widzenia skippera w rejsie „załogowym” (do skipperów się ograniczymy).
Na dodatek popatrzymy nieco dalej niż czubek doświadczonego, skipperskiego nosa.
Bo jeśli ponownie przeanalizujemy sytuację, w której nierozważny skipper wymaszerował za burtę, to zauważymy, że na pokładzie została załoga.
Pal sześć jeśli ta załoga składa się z brodatych, zaprawionych w boju budrysów – ci zapewne nie zostawią długo swojego skippera w wodzie.
Gorzej, gdy na pokładzie zostanie grupka przerażonych dzieciaków.
Opuszczenie pokładu przez skippera, to tylko jedna z możliwości zaistnienia podobnej sytuacji. Mimo, że ograniczyłem się do tego przypadku, mając na celu rozprawę o kamizelkach, to sytuacji takich można sobie wyobrazić więcej. Skipper, jak słusznie zauważyłeś, to nie superman. Oprócz przypadkowej kąpieli może mieć zawał, udar, zemdleć albo zwariować.
W każdym przypadku na pokładzie zostaje załoga, która musi coś z tą sytuacją zrobić.
I taką refleksją chciałem się podzielić nieśmiało ze skipperami, którzy dopiero zaczynają skipperowanie – „starym wyjadaczom” tłumaczyć tego nie trzeba.
Nie do końca rozumiem tezę, że jeśli ktoś się boi to powinien zostać w domu. To chyba jakieś uproszczenie, bo nie mogę jej nijak przypasować do treści, które chciałem przekazać.
Rozwijając bowiem tę tezę i patrząc na nią z punktu widzenia odpowiedzialności skippera za jacht i ludzi należało by stwierdzić, że w domu powinni pozostać nie tylko Ci skipperzy, którzy się boją ale także zagrożeni zawałem sercowcy, zagrożeni udarem, diabetycy i inni „zdrowi warunkowo” czy „mocno zaawansowani wiekowo”, a to by było stwierdzenie dokładnie tak samo absurdalne jak i idiotyczne.
Ja też chciałbym umrzeć jak mój Dziadek – we śnie, a nie w panice jak Jego pasażerowie. Niestety nie na wszystko mam wpływ.
Są sytuacje, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć ale możemy przygotować załogę na ich ewentualne skutki – to wszystko co chciałem przekazać – widać nie do końca się udało, ale będę nadal próbować.
Jarka poznałem na Spitsbergenie w 2006r. Mam wielkie uznanie dla Jego wiedzy i doświadczenia nie tylko żeglarskiego ale i polarnego. Podobnie jak ja nosi bakcyla „gorączki polarnej”, przynajmniej tak mi się wydaje. Zdarzyło mi się też raz z Jarkiem polemizować i wiem czym to grozi ;). (Jarku – bardzo proszę o łagodny wymiar kary i serdecznie Cię przy okazji pozdrawiam).
Pozdrawiam Ciebie i Czytelników SSI
Jacek
-------------------------------------------------------------------
P.S. Parę lat temu, prowadziłem wczesno-jesienny rejs po dość skotłowanych wodach norweskich.
Pewnego dnia jedna z załogantek grzecznie poprosiła mnie o założenie kamizelki i nie „kozakowanie”.
To była niezwykła lekcja otrzymana od ponad dwukrotnie ode mnie młodszej osoby.
Bardzo sobie tę lekcję cenię, ponieważ otworzyła mi oczy na „drugą stronę medalu”.
Skipper łażący po pokładzie, w trudnych warunkach, bez kamizelki i bez uprzęży, to dla załogi silny czynnik stresujący.
Zdarza się że skipper umiejętnie utrzymuje załogę w stanie permanentnego stresu przez cały 14 dniowy rejs, który dla wielu jest długo wyczekiwanym urlopem.
Załoga nie koniecznie nawet boi się manewru MOB ze skipperem w roli głównej, ale zwyczajnie boi się o skippera.
W końcu skipper też człowiek.
Ponieważ zatem pływamy dla przyjemności, nie odbierajmy tej przyjemności innym.
Poruszyła mnie bardzo gęstość zdrowego rozsądku na ilość znaków drukarskich w tym artykule.
Noszę kamizelkę zawsze i wszyscy moi załoganci też, jeżeli tylko opuszczają kabinę. We flaucie też - bo nie
ma gwarancji wypadnięcia za burtę bez uderzenia się w głowę lub szoku termicznego.
Mam PLB (McMurdo) przymocowane do kamizelki oraz malutką, wodoodporną
UKF Icoma. Obie urządzonka przywiązane linkami. Długo myślałem w czym je
nosić, a rzecz okazała się prosta - pokrowiec od aparatu cyfrowego z
kodury (20 zł z kosza wyprzedażowego MediaMarkt).
Na jesieni mam zamiar zrobić kilka eksperymentów z ręcznie odpalanym
balonem na uwięzi napełnianym helem z przerobionego naboju do kamizelki
. Sposób wmontowania zaworu tutaj
(http://nasze-wiatrowki.pl/printview.php?t=568&start=0).
Przy silnym wietrze będzie bezużyteczny - ale zakładam, że wszystko co jest wyżej
niż głowa nad wodą jest lepsze.
Liczę, że mała ukf-ka pozwoli mi naprowadzić jacht na mnie - zakładam,
że będę go widział lepiej, niż oni mnie.
Przez 2 sezony nosiłem przy pasku miniaturową rakietnicę NICO-SIGNAL.
Ale bardzo zawadzała (zaczepiała o różne rzeczy) - może ktoś z Kolegów
ma pomysł? Z radiem i PLB nie ma kłopotu bo mam je przymocowane wysoko.
Ale też nie możemy wyglądać jak choinki...
Pozdrawiam klan SSI - Tadeusz Lis.