JUŻ NAZWA KALININGRAD ZAPOWIADA
Od czasu do czasu otrzymuje maile z pytaniami czy warto pożeglować do Kalinigradu. Niezmiennie odpowiadam, że nie warto, że lepiej odwiedzać kraje przyjazne i cywilizowane. Rozumiem jednak ludzką ciekawość. Przypomina mi się jak to dawno. dawno temu tłumaczyłem mojemu kilkuletniemu wówczas synkowi, aby nie bawił się samochodową zapalniczką. Daremny trud. Aż poczułem swąd palącej się skóry. Rozumiem, że Marcin Palacz chciał na własne oczy zobaczyć jak to jest naprawdę. I zobaczył. Jakie z tego wnioski teraz wyciągnął - to jego sprawa. Relacja obiektywna, przymiotników mało.
Moim korespondentom tłumacze cierpliwie, że Obwód Kaliningradzki został utworzony i utrzymywany jest do tej chwili wyłącznie jako agresywna baza, aby szachować Europę. Nie wszyscy wierzą, że jest to obszar zasiedlony wyłącznie przez dokładnie dobranych ludzi, którzy mają te zadanie realizować. Trudno więc liczyć na ich sympatię, nawet jak się uśmiechają. Jakby w odpoowiedzi na rozszerzenie strefy ruchu przygranicznego (az do Gdańska !) - do Obwodu Kalinigradzkiego przybyły rakiety "SS-400" i obiecano rychłe wzmocnienie w postaci rakiet "Iskander". Pewnie się powtarzam - nieukrywane, butne intencje Rosjan widać choćby z zachowania nazwy Obwodu. Kim był Kalinin i co podpisał w 1940 roku szczególnie Polacy nie powinni zapomnieć.
Tyle jest pięknych i przyjaznych krajów dookoła Bałyku :-(
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
______________________________
 
Zimę "Lotta" spędziła w Starej Pasłęce nad Zalewem Wiślanym, przy "Domu Rybaka." Przebiegająca w odległości kilometra od zimowiska granica korciła. Taki kawał wody o rzut kamieniem, a mnie tam jeszcze nie było....  Przeciągający się remont Śluzy Gdańska Głowa, utrudnia do połowy maja wyjście z Zalewu na Zatokę Gdańską, więc pomysł, by na majówkę popłynąć do Kaliningradu był naturalny.
Wyposażeni w rosyjskie wizy, listy załogi, liczne kopie paszportów i "certyfikatu jachtowego" (czyli dowód rejestracyjny z PZŻ), z na wszelki wypadek świeżo naklejonym na żagiel numerem POL, wypływamy w niedzielę 29 kwietnia z przystani "Bryza" w Elblągu.  Załoga trzy osoby: autor tej relacji, Karolina i Krzysiek.
Pierwszy przystanek to Frombork.  Tu w poniedziałek, punktualnie o 8:30 rano, tak jak zostało ustalone wcześniej telefonicznie, na kei zjawiają się pogranicznicy i celnik. Odprawa przebiega sprawnie i ruszamy.  Po godzinie dopływamy do granicy.  Ze statku polskiej Straży Granicznej pada przez radio kilka standardowych pytań (ile osób, skąd-dokąd, itp). Pogranicznicy życzą nam udanego rejsu i informują rosyjski posterunek brzegowy, że za 6 minut jacht "Lotta" przekroczy granicę. Jesteśmy w Rosji.
Rosjanie przez radio pytają o naszą pozycję i prędkość. Wkrótce w oddali, przy Kosie (rosyjska nazwa Mierzei Wiślanej) widzimy szybko przemieszczający się obiekt.  Nie jest to jednak motorówka - podchodzi do nas mały poduszkowiec. Okrąża "Lottę", ustawia się na równoległym kursie.  Ponownie padają pytania. Poduszkowiec oddala się nieco, ale jeszcze przez przeszło pół godziny nam towarzyszy, płynąc w pobliżu.
Przed udaniem się do Kaliningradu musimy przejść kontrolę graniczną w Bałtijsku. To spore nadłożenie drogi, bo jedyny oznakowany szlak wiedzie zalewowym farwaterem do Kanału Morskiego. Od wejścia w Kanał w pobliżu Primorskiej Buchty, do kei odpraw w trzecim basenie portu w Bałtijsku jest 5 mil Kanałem w kierunku morza.  Później, po odprawie, ten sam odcinek pokonamy w przeciwnym kierunku. Bałtijsk jest miastem zamkniętym dla obcokrajowców (z wyjątkiem obywateli Białorusi) - bez specjalnego pozwolenia nie można tam wogóle zejść na ląd.
Jeszcze na Zalewie okazuje się, że jesteśmy czujnie obserwowani przez Kapitanat w Bałtijsku ("Baltijsk Traffic"). Chwilowe problemy z silnikiem i związana z tym zmiana kursu prowokują troskliwe pytanie przez radio, czy jachta "Lotta" wie gdzie płynie. W reakcji na mój bardzo kulawy rosyjski, pada zachęta, by mówić po polsku. Wyjaśniam, słyszę podziękowanie za informacje. Później przy wchodzeniu w Kanał, Kapitanat sam z siebie odzywa się jeszcze dwukrotnie, wskazując bezpieczniejszy kurs.

port

.
Odprawa jachtu w Bałtijsku odbywa się przy nowej, niewielkiej, wygodnej, drewnianej kei. Po zacumowaniu, strażniczka, która wyszła nam na spotkanie z pobliskiej budki, uprzejmie, acz zdecydowanie, sugeruje, by czekać nie na brzegu, a na jachcie.  Nie jestem, też specjalnie zdziwiony, że wyjęcie aparatu fotograficznego prowokuje uśmiechnięte "nielzia".
Łącznie w odprawie "Lotty" udział bierze 6 osób, w 4 rodzajach uniformów. Odprawa przebiega sprawnie i bez problemów, choć wypełnianie licznych formularzy jest żmudne.  Wreszcie oficjele odchodzą, zostaje tylko strażniczka, czekająca na nasze odpłynięcie. Proszę przez radio Baltijsk Traffic o zgodę na wyjście i tu nieoczekiwanie pojawia się trudność. Padają pytania o "zajawkę" do Kalinigradu, czy nas tam oczekują, czy znam numer telefonu do Jacht Klubu.... Zajawki niet, numeru nie znam, do Jacht Klubu pisałem, ale nie mogę stwierdzić, że nas oczekują. Czekać. Po kilkunastu minutach Baltijsk Traffic odzywa się i  ....  podaje numer telefonu i nazwisko osoby w Jacht Klubie. Można płynąć, tylko ostrożnie. Numer potem bardzo się przydał przy wyjaśnianiu szczegółów podejścia do Jacht Klubu.  Docieramy na miejsce w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.  W sumie, z Fromborka przepłynęliśmy tego dnia 40 mil.

Pregoła

.
Po rozmowach z rosyjskmi żeglarzami, rezygnuję z planów udania się w następnych dniach do dwóch małych portów nad Zalewem: Uszakowa i Krasnofłotskoja. Oni tam nie pływają, nie wiedzą nic o tych portach.  W Uszakowie dla "Lotty" może być zbyt płytko, a w Krasnofłotskoju zapewne jest głębiej, ale niekoniecznie. Krasnofłotskoje leży już prawie przy granicy, więc całkiem nie po drodze – wracając, tak jak poprzednio, musimy odprawić się w Bałtijsku. Dowiaduję się też, że w centrum Kaliningradu nie znajdziemy żadnego miejsca nadającego się do cumowania. Stoimy więc przez pełne 3 dni w Jacht Klubie, a do miasta jeździmy autobusem. Jacht Klub mieści się na obrzeżach miasta, jest położony w pięknym potencjalnie miejscu, na mierzei między Zalewem a jeziorem.
Kaliningrad to miasto kontrastów. Nie znajdziemy tu wielu zabytków. Miast zostało ciężko zniszczone w czasie wojny przez alianckie bombardowania i w trakcie zdobywania go przez Armię Czerwoną. Później było niechlujnie odbudowane i rozbudowane w radzieckim stylu. Ślady niemieckiej przeszłości przez wiele lat były intencjonalnie zacierane. Dziś, przebrzydłe wielkopłytowe blokowiska, stanowią tło dla kilku nowych (niedawno odrestaurowanych?), eleganckich budynków na nabrzeżach Pregoły.  Europejski i nowoczesny plac Pobiedy, z okazałą nową cerkwią na środku, sąsiaduje z raczej azjatyckim targiem. Natykamy się na okazały pomnik Lenina.  W miejscu gdzie jeszcze w latach 60-tych stały ruiny krzyżackiego zamku (wysadzone w powietrze w 1968 roku na rozkaz Breżniewa), dziś straszy nigdy nieukończony dziwaczny gmach Sowietów. Kilka godzin zajmuje nam zwiedzanie bardzo interesującego Muzeum Światowego Oceanu. Dwa długie dni spędzamy w mieście, trzeciego dnia załoga wybiera się na spacer po najbliższej okolicy Jacht Klubu, a ja grzebię w jachcie.

Jachtklub Kaliningrad

.
W Jacht-Klubie jest biednie. Teren robi wrażenie zaniedbanego. Funkcję toalety pełni sowiecki (tak mówią sami miejscowi), przepraszam, sracz kucany, z tradycyjną gazetą na gwoździu.  W lecie otwarte zostaną toi-toiki i może nawet będzie prysznic. W wydanym przed laty polskim przewodniku po rosyjskiej części Zalewu napisano, że w 1992 roku rozpoczęła się tu budowa nowoczesnego zaplecza, z prysznicami i sauną, ale śladów po takiej inwestycji nie znajduję żadnych. Stoi tu jednak na wodzie kilkanaście ładnych jachtów, przy kilku innych właściciele uwijają się jeszcze na brzegu.  Cumuje się dziobem do mocno zniszczonej betonowej kei - muring z rufy.  Jest prąd i woda na kei. Bez obaw zostawiam "Lottę" w Jacht Klubie na całe dnie.

Kaliningrad - Plac Zwycięstwa

.
W drogę powrotną zamierzamy ruszyć w piątek wcześnie rano, tak by przed zmrokiem dotrzeć do Fromborka.  Jednak przy odejściu od kei, jeden nieostrożny ruch powoduje złapanie na śrubę liny z bojką i łańcuchem.  Nurkuję i z przerażeniem stwierdzam, że ułamana została łopatka śruby.  Uwolnienie łódki nie jest proste - po kilku próbach rozplątania galimatiasu pod wodą, udaje się to dopiero Krzyśkowi. Stoimy wreszcie przy pomoście, ale co dalej. W Kanale Morskim   obowiązuje nakaz korzystanie z silnika,  do Bałtijska na żaglach wchodzić nie wolno.
Pierwsza myśl, to zorganizować holowanie.  Dzwonię do Rosjan z Jacht Klubu. Wydzwania też klubowy stróż. Motorówka jakaś może by i się znalazła, by nas do Bałtijska wciągnąć, ale to wiele  nie załatwi – po odprawie nikt nie ma prawa wziąć nas na hol i wyprowadzić na Zalew z portu. Padają sugestię, by awarię naprawić na miejscu (niewykonalne - nastawna śruba czterdziestoletniego szwedzkiego "combi" jest niekompatybilna z czymkolwiek innym).  Nasze wizy kończą się za dwa dni.  Brak pantografu na rufie uniemożliwia skorzystanie z oferty pożyczenia przyczepnego silnika.
W końcu dzwoni komandor Jacht Klubu. Sugeruje, by iść na żaglach aż do Mierzei,  Zalewem, nieoznakowanym szlakiem koło wyspy Nasypnoj, wśród płycizn i koło opuszczonego, zrujnowanego portu hydroplanów.  Dopiero przy samej Mierzei zgłosimy się do "Baltijsk Traffic", prosząc o zgodę na przejście na żaglach do kei odpraw.
Tak też czynimy. Mam cztery instrukcje przejścia szlakiem koło portu hydroplanów - każda inna.  Żadna nie jest wystarczająco precyzyjna. Autorzy wszystkich ostrzegają nie tylko o mieliznach, ale również o zatopionych w wodzie przeszkodach.  Gdybym nie musiał, na pewno bym tam się nie pchał kilowym jachtem, bez znającego teren towarzystwa, tym bardziej bez silnika.
Jakoś przechodzimy. Powoli, na słabym, przeciwnym wietrze.  W jednym miejsu echosonda wskazała zero wody pod kilem.  Dwa kable od portu w Baltijsku niepewnie wywołuję Baltijsk Traffic, mówię o awarii silnika i proszę o zgodę na wejście do portu pod żaglami oraz przejście do kei odpraw.  Nieoczekiwanie,  zgodę otrzymuję od razu.
Jest już wieczór, prawie flauta. Suniemy powoli przez port pod przeciwny prąd. Miejscami prędkość łódki względem brzegu nie przekracza pół węzła. Trochę pomaga wiosłowanie. Wreszcie, przy kei odpraw w głębi trzeciego basenu portu wita nas znajoma strażniczka.
Odprawa jest tylko formalnością. Funkcjonariusze życzą nam szczęścia w drodze powrotnej. Ponownie proszę przez radio o zgodę na przejście przez port pod żaglami i ruszamy. Na resztkach wiatru halsujemy do wyjścia przez baseny portowe. Baltijsk Traffic odzywa się parokrotnie, ostrzegając przed przeszkodami.
Po przejściu farwateru, tuż za nim,  przy Kosie, wiatr ucicha zupełnie.  Po chwili z głośnika UKF-ki słyszę ponownie przyjazne "jachta Lotta, Baltijsk Traffic".  Sugestia: nie czekać aż nas gdzieś zdryfuje. Rzucić kotwicę i stać. Słusznie. Mapa informuje, że przypadkiem znaleźliśmy się na kotwicowisku dla małych jednostek.
Spędzamy wieczór gapiąc się na przepływające przez Bałtijsk statki, okręty oraz szare cielska wielkich poduszkowców na brzegu po przeciwnej stronie farwateru. Słyszymy odgłosy wieczornego apelu w porcie wojennym. Gra trąbka.
Koło północy czuwająca w kokpicie Karolina stwierdza, że pojawił się wiatr. Obawiając się fali na mieliznach przed nami (Witowo zapowiada południowo-zachodni wiatr do 6B), budzę pozostałą część załogi, by od razu ruszyć po własnych gps-owych śladach.  Poinformowany o tym zamiarze Baltijsk Traffic odradza - lepiej poczekajcie aż się rozjaśni. To znowu bardzo dobra rada.
Ruszamy o świcie i ponownie szczęśliwie przeciskamy się przez płycizny. Znowu pod wiatr, wciąż słaby. Z chodzenia po śladach raczej nic by nie wyszło. Tym razem kil raz twardo trącił o dno.  Wreszcie jesteśmy na głównym zalewowym farwaterze -  droga do granicy stoi otworem. Ufff.
Jeszcze kilka godzin halsówki - rozwiało się wreszcie całkiem solidnie - i mijamy statek rosyjskiej straży granicznej. Polski RIB podpływa do nas tuż za linią granicznych boi - chyba pilnują, by "Lotty" nie wywiało z powrotem. Dwie godziny później jesteśmy we Fromborku, gdzie czekają  już  funkcjonariusze Straży Granicznej i Urzędu Celnego.  Ku mojemu zdziwieniu, odprawa nie ogranicza się do formalności. Panowie bardzo chcą znaleźć na jachcie kontrabandę.  Grzebią w ciuchach i narzędziach, z namysłem rozglądają się po kabinie. Celnik tryumfalnie wyciąga spod koi dużą butlę z rosyjskimi napisami. Mina mu rzednie, gdy na pytanie "A to co?", pada odpowiedź "Kwas chlebowy".
Po krótkim odpoczynku, jeszcze tego samego dnia przepływamy z Fromborka do Suchacza, a następnego ranka płyniemy do Elbląga. Przy moście w Nowakowie czeka motorówka z „Bryzy” i holuje nas do przystani.
Serdecznie dziękuję żeglarzom z Kaliningradu za gościnę i pomoc w kłopotach, komandorowi Jacht Klubu Dal z Fromborka Tadeuszowi Karpowiczowi za liczne wskazówki przed rejsem, a komendantowi „Bryzy” Janowi Fawiczowi za hol do Elbląga w zimny i deszczowy niedzielny ranek. Podziękowania kieruję też do oficerów dyżurnych „Baltijsk Traffic”.
Marcin Palacz
 
Komentarze
należy pływać w regatach Tomasz Konnak z dnia: 2012-05-11 05:55:00
Powrót do przeszłości Eugeniusz Ziółkowski z dnia: 2012-05-11 11:20:00
bez naszej obecności: - „Ten kraj dziki, będzie Marian Lenz z dnia: 2012-05-11 14:26:00
Czy mówienie zawsze całej prawdy leży w naszego kraju interesie? Witold Pawłowski z dnia: 2012-05-12 07:43:00
nie należy porównywać wszystkiego ze standardami własnego domu Bogdan Kiebzak z dnia: 2012-05-12 08:33:00
Co nas denerwuje i dlaczego Marian Lenz z dnia: 2012-05-12 13:50:00
Koledze Bogdanowi w odpowiedzi Marian Lenz z dnia: 2012-05-13 09:17:00
Rozprawa o proporcjach nie ma dla mnie sensu Bogdan Kiebzak z dnia: 2012-05-13 13:44:00
„Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze...” Mirosław Czerny z dnia: 2012-05-24 06:01:00
dlaczego "wyszło jak zawsze"? Marek Zwierz z dnia: 2012-05-28 17:18:00