JUŻ NAZWA KALININGRAD ZAPOWIADA

Moim korespondentom tłumacze cierpliwie, że Obwód Kaliningradzki został utworzony i utrzymywany jest do tej chwili wyłącznie jako agresywna baza, aby szachować Europę. Nie wszyscy wierzą, że jest to obszar zasiedlony wyłącznie przez dokładnie dobranych ludzi, którzy mają te zadanie realizować. Trudno więc liczyć na ich sympatię, nawet jak się uśmiechają. Jakby w odpoowiedzi na rozszerzenie strefy ruchu przygranicznego (az do Gdańska !) - do Obwodu Kalinigradzkiego przybyły rakiety "SS-400" i obiecano rychłe wzmocnienie w postaci rakiet "Iskander". Pewnie się powtarzam - nieukrywane, butne intencje Rosjan widać choćby z zachowania nazwy Obwodu. Kim był Kalinin i co podpisał w 1940 roku szczególnie Polacy nie powinni zapomnieć.
Tyle jest pięknych i przyjaznych krajów dookoła Bałyku :-(
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
______________________________
Zimę "Lotta" spędziła w Starej Pasłęce nad Zalewem Wiślanym, przy "Domu Rybaka." Przebiegająca w odległości kilometra od zimowiska granica korciła. Taki kawał wody o rzut kamieniem, a mnie tam jeszcze nie było.... Przeciągający się remont Śluzy Gdańska Głowa, utrudnia do połowy maja wyjście z Zalewu na Zatokę Gdańską, więc pomysł, by na majówkę popłynąć do Kaliningradu był naturalny.
Wyposażeni w rosyjskie wizy, listy załogi, liczne kopie paszportów i "certyfikatu jachtowego" (czyli dowód rejestracyjny z PZŻ), z na wszelki wypadek świeżo naklejonym na żagiel numerem POL, wypływamy w niedzielę 29 kwietnia z przystani "Bryza" w Elblągu. Załoga trzy osoby: autor tej relacji, Karolina i Krzysiek.
Pierwszy przystanek to Frombork. Tu w poniedziałek, punktualnie o 8:30 rano, tak jak zostało ustalone wcześniej telefonicznie, na kei zjawiają się pogranicznicy i celnik. Odprawa przebiega sprawnie i ruszamy. Po godzinie dopływamy do granicy. Ze statku polskiej Straży Granicznej pada przez radio kilka standardowych pytań (ile osób, skąd-dokąd, itp). Pogranicznicy życzą nam udanego rejsu i informują rosyjski posterunek brzegowy, że za 6 minut jacht "Lotta" przekroczy granicę. Jesteśmy w Rosji.
Rosjanie przez radio pytają o naszą pozycję i prędkość. Wkrótce w oddali, przy Kosie (rosyjska nazwa Mierzei Wiślanej) widzimy szybko przemieszczający się obiekt. Nie jest to jednak motorówka - podchodzi do nas mały poduszkowiec. Okrąża "Lottę", ustawia się na równoległym kursie. Ponownie padają pytania. Poduszkowiec oddala się nieco, ale jeszcze przez przeszło pół godziny nam towarzyszy, płynąc w pobliżu.
Przed udaniem się do Kaliningradu musimy przejść kontrolę graniczną w Bałtijsku. To spore nadłożenie drogi, bo jedyny oznakowany szlak wiedzie zalewowym farwaterem do Kanału Morskiego. Od wejścia w Kanał w pobliżu Primorskiej Buchty, do kei odpraw w trzecim basenie portu w Bałtijsku jest 5 mil Kanałem w kierunku morza. Później, po odprawie, ten sam odcinek pokonamy w przeciwnym kierunku. Bałtijsk jest miastem zamkniętym dla obcokrajowców (z wyjątkiem obywateli Białorusi) - bez specjalnego pozwolenia nie można tam wogóle zejść na ląd.
Jeszcze na Zalewie okazuje się, że jesteśmy czujnie obserwowani przez Kapitanat w Bałtijsku ("Baltijsk Traffic"). Chwilowe problemy z silnikiem i związana z tym zmiana kursu prowokują troskliwe pytanie przez radio, czy jachta "Lotta" wie gdzie płynie. W reakcji na mój bardzo kulawy rosyjski, pada zachęta, by mówić po polsku. Wyjaśniam, słyszę podziękowanie za informacje. Później przy wchodzeniu w Kanał, Kapitanat sam z siebie odzywa się jeszcze dwukrotnie, wskazując bezpieczniejszy kurs.
Wyposażeni w rosyjskie wizy, listy załogi, liczne kopie paszportów i "certyfikatu jachtowego" (czyli dowód rejestracyjny z PZŻ), z na wszelki wypadek świeżo naklejonym na żagiel numerem POL, wypływamy w niedzielę 29 kwietnia z przystani "Bryza" w Elblągu. Załoga trzy osoby: autor tej relacji, Karolina i Krzysiek.
Pierwszy przystanek to Frombork. Tu w poniedziałek, punktualnie o 8:30 rano, tak jak zostało ustalone wcześniej telefonicznie, na kei zjawiają się pogranicznicy i celnik. Odprawa przebiega sprawnie i ruszamy. Po godzinie dopływamy do granicy. Ze statku polskiej Straży Granicznej pada przez radio kilka standardowych pytań (ile osób, skąd-dokąd, itp). Pogranicznicy życzą nam udanego rejsu i informują rosyjski posterunek brzegowy, że za 6 minut jacht "Lotta" przekroczy granicę. Jesteśmy w Rosji.
Rosjanie przez radio pytają o naszą pozycję i prędkość. Wkrótce w oddali, przy Kosie (rosyjska nazwa Mierzei Wiślanej) widzimy szybko przemieszczający się obiekt. Nie jest to jednak motorówka - podchodzi do nas mały poduszkowiec. Okrąża "Lottę", ustawia się na równoległym kursie. Ponownie padają pytania. Poduszkowiec oddala się nieco, ale jeszcze przez przeszło pół godziny nam towarzyszy, płynąc w pobliżu.
Przed udaniem się do Kaliningradu musimy przejść kontrolę graniczną w Bałtijsku. To spore nadłożenie drogi, bo jedyny oznakowany szlak wiedzie zalewowym farwaterem do Kanału Morskiego. Od wejścia w Kanał w pobliżu Primorskiej Buchty, do kei odpraw w trzecim basenie portu w Bałtijsku jest 5 mil Kanałem w kierunku morza. Później, po odprawie, ten sam odcinek pokonamy w przeciwnym kierunku. Bałtijsk jest miastem zamkniętym dla obcokrajowców (z wyjątkiem obywateli Białorusi) - bez specjalnego pozwolenia nie można tam wogóle zejść na ląd.
Jeszcze na Zalewie okazuje się, że jesteśmy czujnie obserwowani przez Kapitanat w Bałtijsku ("Baltijsk Traffic"). Chwilowe problemy z silnikiem i związana z tym zmiana kursu prowokują troskliwe pytanie przez radio, czy jachta "Lotta" wie gdzie płynie. W reakcji na mój bardzo kulawy rosyjski, pada zachęta, by mówić po polsku. Wyjaśniam, słyszę podziękowanie za informacje. Później przy wchodzeniu w Kanał, Kapitanat sam z siebie odzywa się jeszcze dwukrotnie, wskazując bezpieczniejszy kurs.
port
.
Odprawa jachtu w Bałtijsku odbywa się przy nowej, niewielkiej, wygodnej, drewnianej kei. Po zacumowaniu, strażniczka, która wyszła nam na spotkanie z pobliskiej budki, uprzejmie, acz zdecydowanie, sugeruje, by czekać nie na brzegu, a na jachcie. Nie jestem, też specjalnie zdziwiony, że wyjęcie aparatu fotograficznego prowokuje uśmiechnięte "nielzia".
Łącznie w odprawie "Lotty" udział bierze 6 osób, w 4 rodzajach uniformów. Odprawa przebiega sprawnie i bez problemów, choć wypełnianie licznych formularzy jest żmudne. Wreszcie oficjele odchodzą, zostaje tylko strażniczka, czekająca na nasze odpłynięcie. Proszę przez radio Baltijsk Traffic o zgodę na wyjście i tu nieoczekiwanie pojawia się trudność. Padają pytania o "zajawkę" do Kalinigradu, czy nas tam oczekują, czy znam numer telefonu do Jacht Klubu.... Zajawki niet, numeru nie znam, do Jacht Klubu pisałem, ale nie mogę stwierdzić, że nas oczekują. Czekać. Po kilkunastu minutach Baltijsk Traffic odzywa się i .... podaje numer telefonu i nazwisko osoby w Jacht Klubie. Można płynąć, tylko ostrożnie. Numer potem bardzo się przydał przy wyjaśnianiu szczegółów podejścia do Jacht Klubu. Docieramy na miejsce w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. W sumie, z Fromborka przepłynęliśmy tego dnia 40 mil.
Odprawa jachtu w Bałtijsku odbywa się przy nowej, niewielkiej, wygodnej, drewnianej kei. Po zacumowaniu, strażniczka, która wyszła nam na spotkanie z pobliskiej budki, uprzejmie, acz zdecydowanie, sugeruje, by czekać nie na brzegu, a na jachcie. Nie jestem, też specjalnie zdziwiony, że wyjęcie aparatu fotograficznego prowokuje uśmiechnięte "nielzia".
Łącznie w odprawie "Lotty" udział bierze 6 osób, w 4 rodzajach uniformów. Odprawa przebiega sprawnie i bez problemów, choć wypełnianie licznych formularzy jest żmudne. Wreszcie oficjele odchodzą, zostaje tylko strażniczka, czekająca na nasze odpłynięcie. Proszę przez radio Baltijsk Traffic o zgodę na wyjście i tu nieoczekiwanie pojawia się trudność. Padają pytania o "zajawkę" do Kalinigradu, czy nas tam oczekują, czy znam numer telefonu do Jacht Klubu.... Zajawki niet, numeru nie znam, do Jacht Klubu pisałem, ale nie mogę stwierdzić, że nas oczekują. Czekać. Po kilkunastu minutach Baltijsk Traffic odzywa się i .... podaje numer telefonu i nazwisko osoby w Jacht Klubie. Można płynąć, tylko ostrożnie. Numer potem bardzo się przydał przy wyjaśnianiu szczegółów podejścia do Jacht Klubu. Docieramy na miejsce w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. W sumie, z Fromborka przepłynęliśmy tego dnia 40 mil.
Pregoła
.
Po rozmowach z rosyjskmi żeglarzami, rezygnuję z planów udania się w następnych dniach do dwóch małych portów nad Zalewem: Uszakowa i Krasnofłotskoja. Oni tam nie pływają, nie wiedzą nic o tych portach. W Uszakowie dla "Lotty" może być zbyt płytko, a w Krasnofłotskoju zapewne jest głębiej, ale niekoniecznie. Krasnofłotskoje leży już prawie przy granicy, więc całkiem nie po drodze – wracając, tak jak poprzednio, musimy odprawić się w Bałtijsku. Dowiaduję się też, że w centrum Kaliningradu nie znajdziemy żadnego miejsca nadającego się do cumowania. Stoimy więc przez pełne 3 dni w Jacht Klubie, a do miasta jeździmy autobusem. Jacht Klub mieści się na obrzeżach miasta, jest położony w pięknym potencjalnie miejscu, na mierzei między Zalewem a jeziorem.
Kaliningrad to miasto kontrastów. Nie znajdziemy tu wielu zabytków. Miast zostało ciężko zniszczone w czasie wojny przez alianckie bombardowania i w trakcie zdobywania go przez Armię Czerwoną. Później było niechlujnie odbudowane i rozbudowane w radzieckim stylu. Ślady niemieckiej przeszłości przez wiele lat były intencjonalnie zacierane. Dziś, przebrzydłe wielkopłytowe blokowiska, stanowią tło dla kilku nowych (niedawno odrestaurowanych?), eleganckich budynków na nabrzeżach Pregoły. Europejski i nowoczesny plac Pobiedy, z okazałą nową cerkwią na środku, sąsiaduje z raczej azjatyckim targiem. Natykamy się na okazały pomnik Lenina. W miejscu gdzie jeszcze w latach 60-tych stały ruiny krzyżackiego zamku (wysadzone w powietrze w 1968 roku na rozkaz Breżniewa), dziś straszy nigdy nieukończony dziwaczny gmach Sowietów. Kilka godzin zajmuje nam zwiedzanie bardzo interesującego Muzeum Światowego Oceanu. Dwa długie dni spędzamy w mieście, trzeciego dnia załoga wybiera się na spacer po najbliższej okolicy Jacht Klubu, a ja grzebię w jachcie.
Po rozmowach z rosyjskmi żeglarzami, rezygnuję z planów udania się w następnych dniach do dwóch małych portów nad Zalewem: Uszakowa i Krasnofłotskoja. Oni tam nie pływają, nie wiedzą nic o tych portach. W Uszakowie dla "Lotty" może być zbyt płytko, a w Krasnofłotskoju zapewne jest głębiej, ale niekoniecznie. Krasnofłotskoje leży już prawie przy granicy, więc całkiem nie po drodze – wracając, tak jak poprzednio, musimy odprawić się w Bałtijsku. Dowiaduję się też, że w centrum Kaliningradu nie znajdziemy żadnego miejsca nadającego się do cumowania. Stoimy więc przez pełne 3 dni w Jacht Klubie, a do miasta jeździmy autobusem. Jacht Klub mieści się na obrzeżach miasta, jest położony w pięknym potencjalnie miejscu, na mierzei między Zalewem a jeziorem.
Kaliningrad to miasto kontrastów. Nie znajdziemy tu wielu zabytków. Miast zostało ciężko zniszczone w czasie wojny przez alianckie bombardowania i w trakcie zdobywania go przez Armię Czerwoną. Później było niechlujnie odbudowane i rozbudowane w radzieckim stylu. Ślady niemieckiej przeszłości przez wiele lat były intencjonalnie zacierane. Dziś, przebrzydłe wielkopłytowe blokowiska, stanowią tło dla kilku nowych (niedawno odrestaurowanych?), eleganckich budynków na nabrzeżach Pregoły. Europejski i nowoczesny plac Pobiedy, z okazałą nową cerkwią na środku, sąsiaduje z raczej azjatyckim targiem. Natykamy się na okazały pomnik Lenina. W miejscu gdzie jeszcze w latach 60-tych stały ruiny krzyżackiego zamku (wysadzone w powietrze w 1968 roku na rozkaz Breżniewa), dziś straszy nigdy nieukończony dziwaczny gmach Sowietów. Kilka godzin zajmuje nam zwiedzanie bardzo interesującego Muzeum Światowego Oceanu. Dwa długie dni spędzamy w mieście, trzeciego dnia załoga wybiera się na spacer po najbliższej okolicy Jacht Klubu, a ja grzebię w jachcie.
Jachtklub Kaliningrad
.
W Jacht-Klubie jest biednie. Teren robi wrażenie zaniedbanego. Funkcję toalety pełni sowiecki (tak mówią sami miejscowi), przepraszam, sracz kucany, z tradycyjną gazetą na gwoździu. W lecie otwarte zostaną toi-toiki i może nawet będzie prysznic. W wydanym przed laty polskim przewodniku po rosyjskiej części Zalewu napisano, że w 1992 roku rozpoczęła się tu budowa nowoczesnego zaplecza, z prysznicami i sauną, ale śladów po takiej inwestycji nie znajduję żadnych. Stoi tu jednak na wodzie kilkanaście ładnych jachtów, przy kilku innych właściciele uwijają się jeszcze na brzegu. Cumuje się dziobem do mocno zniszczonej betonowej kei - muring z rufy. Jest prąd i woda na kei. Bez obaw zostawiam "Lottę" w Jacht Klubie na całe dnie.
W Jacht-Klubie jest biednie. Teren robi wrażenie zaniedbanego. Funkcję toalety pełni sowiecki (tak mówią sami miejscowi), przepraszam, sracz kucany, z tradycyjną gazetą na gwoździu. W lecie otwarte zostaną toi-toiki i może nawet będzie prysznic. W wydanym przed laty polskim przewodniku po rosyjskiej części Zalewu napisano, że w 1992 roku rozpoczęła się tu budowa nowoczesnego zaplecza, z prysznicami i sauną, ale śladów po takiej inwestycji nie znajduję żadnych. Stoi tu jednak na wodzie kilkanaście ładnych jachtów, przy kilku innych właściciele uwijają się jeszcze na brzegu. Cumuje się dziobem do mocno zniszczonej betonowej kei - muring z rufy. Jest prąd i woda na kei. Bez obaw zostawiam "Lottę" w Jacht Klubie na całe dnie.
Kaliningrad - Plac Zwycięstwa
.
W drogę powrotną zamierzamy ruszyć w piątek wcześnie rano, tak by przed zmrokiem dotrzeć do Fromborka. Jednak przy odejściu od kei, jeden nieostrożny ruch powoduje złapanie na śrubę liny z bojką i łańcuchem. Nurkuję i z przerażeniem stwierdzam, że ułamana została łopatka śruby. Uwolnienie łódki nie jest proste - po kilku próbach rozplątania galimatiasu pod wodą, udaje się to dopiero Krzyśkowi. Stoimy wreszcie przy pomoście, ale co dalej. W Kanale Morskim obowiązuje nakaz korzystanie z silnika, do Bałtijska na żaglach wchodzić nie wolno.
Pierwsza myśl, to zorganizować holowanie. Dzwonię do Rosjan z Jacht Klubu. Wydzwania też klubowy stróż. Motorówka jakaś może by i się znalazła, by nas do Bałtijska wciągnąć, ale to wiele nie załatwi – po odprawie nikt nie ma prawa wziąć nas na hol i wyprowadzić na Zalew z portu. Padają sugestię, by awarię naprawić na miejscu (niewykonalne - nastawna śruba czterdziestoletniego szwedzkiego "combi" jest niekompatybilna z czymkolwiek innym). Nasze wizy kończą się za dwa dni. Brak pantografu na rufie uniemożliwia skorzystanie z oferty pożyczenia przyczepnego silnika.
W końcu dzwoni komandor Jacht Klubu. Sugeruje, by iść na żaglach aż do Mierzei, Zalewem, nieoznakowanym szlakiem koło wyspy Nasypnoj, wśród płycizn i koło opuszczonego, zrujnowanego portu hydroplanów. Dopiero przy samej Mierzei zgłosimy się do "Baltijsk Traffic", prosząc o zgodę na przejście na żaglach do kei odpraw.
Tak też czynimy. Mam cztery instrukcje przejścia szlakiem koło portu hydroplanów - każda inna. Żadna nie jest wystarczająco precyzyjna. Autorzy wszystkich ostrzegają nie tylko o mieliznach, ale również o zatopionych w wodzie przeszkodach. Gdybym nie musiał, na pewno bym tam się nie pchał kilowym jachtem, bez znającego teren towarzystwa, tym bardziej bez silnika.
Jakoś przechodzimy. Powoli, na słabym, przeciwnym wietrze. W jednym miejsu echosonda wskazała zero wody pod kilem. Dwa kable od portu w Baltijsku niepewnie wywołuję Baltijsk Traffic, mówię o awarii silnika i proszę o zgodę na wejście do portu pod żaglami oraz przejście do kei odpraw. Nieoczekiwanie, zgodę otrzymuję od razu.
Jest już wieczór, prawie flauta. Suniemy powoli przez port pod przeciwny prąd. Miejscami prędkość łódki względem brzegu nie przekracza pół węzła. Trochę pomaga wiosłowanie. Wreszcie, przy kei odpraw w głębi trzeciego basenu portu wita nas znajoma strażniczka.
Odprawa jest tylko formalnością. Funkcjonariusze życzą nam szczęścia w drodze powrotnej. Ponownie proszę przez radio o zgodę na przejście przez port pod żaglami i ruszamy. Na resztkach wiatru halsujemy do wyjścia przez baseny portowe. Baltijsk Traffic odzywa się parokrotnie, ostrzegając przed przeszkodami.
Po przejściu farwateru, tuż za nim, przy Kosie, wiatr ucicha zupełnie. Po chwili z głośnika UKF-ki słyszę ponownie przyjazne "jachta Lotta, Baltijsk Traffic". Sugestia: nie czekać aż nas gdzieś zdryfuje. Rzucić kotwicę i stać. Słusznie. Mapa informuje, że przypadkiem znaleźliśmy się na kotwicowisku dla małych jednostek.
Spędzamy wieczór gapiąc się na przepływające przez Bałtijsk statki, okręty oraz szare cielska wielkich poduszkowców na brzegu po przeciwnej stronie farwateru. Słyszymy odgłosy wieczornego apelu w porcie wojennym. Gra trąbka.
Koło północy czuwająca w kokpicie Karolina stwierdza, że pojawił się wiatr. Obawiając się fali na mieliznach przed nami (Witowo zapowiada południowo-zachodni wiatr do 6B), budzę pozostałą część załogi, by od razu ruszyć po własnych gps-owych śladach. Poinformowany o tym zamiarze Baltijsk Traffic odradza - lepiej poczekajcie aż się rozjaśni. To znowu bardzo dobra rada.
Ruszamy o świcie i ponownie szczęśliwie przeciskamy się przez płycizny. Znowu pod wiatr, wciąż słaby. Z chodzenia po śladach raczej nic by nie wyszło. Tym razem kil raz twardo trącił o dno. Wreszcie jesteśmy na głównym zalewowym farwaterze - droga do granicy stoi otworem. Ufff.
Jeszcze kilka godzin halsówki - rozwiało się wreszcie całkiem solidnie - i mijamy statek rosyjskiej straży granicznej. Polski RIB podpływa do nas tuż za linią granicznych boi - chyba pilnują, by "Lotty" nie wywiało z powrotem. Dwie godziny później jesteśmy we Fromborku, gdzie czekają już funkcjonariusze Straży Granicznej i Urzędu Celnego. Ku mojemu zdziwieniu, odprawa nie ogranicza się do formalności. Panowie bardzo chcą znaleźć na jachcie kontrabandę. Grzebią w ciuchach i narzędziach, z namysłem rozglądają się po kabinie. Celnik tryumfalnie wyciąga spod koi dużą butlę z rosyjskimi napisami. Mina mu rzednie, gdy na pytanie "A to co?", pada odpowiedź "Kwas chlebowy".
Po krótkim odpoczynku, jeszcze tego samego dnia przepływamy z Fromborka do Suchacza, a następnego ranka płyniemy do Elbląga. Przy moście w Nowakowie czeka motorówka z „Bryzy” i holuje nas do przystani.
Serdecznie dziękuję żeglarzom z Kaliningradu za gościnę i pomoc w kłopotach, komandorowi Jacht Klubu Dal z Fromborka Tadeuszowi Karpowiczowi za liczne wskazówki przed rejsem, a komendantowi „Bryzy” Janowi Fawiczowi za hol do Elbląga w zimny i deszczowy niedzielny ranek. Podziękowania kieruję też do oficerów dyżurnych „Baltijsk Traffic”.
Marcin Palacz
W drogę powrotną zamierzamy ruszyć w piątek wcześnie rano, tak by przed zmrokiem dotrzeć do Fromborka. Jednak przy odejściu od kei, jeden nieostrożny ruch powoduje złapanie na śrubę liny z bojką i łańcuchem. Nurkuję i z przerażeniem stwierdzam, że ułamana została łopatka śruby. Uwolnienie łódki nie jest proste - po kilku próbach rozplątania galimatiasu pod wodą, udaje się to dopiero Krzyśkowi. Stoimy wreszcie przy pomoście, ale co dalej. W Kanale Morskim obowiązuje nakaz korzystanie z silnika, do Bałtijska na żaglach wchodzić nie wolno.
Pierwsza myśl, to zorganizować holowanie. Dzwonię do Rosjan z Jacht Klubu. Wydzwania też klubowy stróż. Motorówka jakaś może by i się znalazła, by nas do Bałtijska wciągnąć, ale to wiele nie załatwi – po odprawie nikt nie ma prawa wziąć nas na hol i wyprowadzić na Zalew z portu. Padają sugestię, by awarię naprawić na miejscu (niewykonalne - nastawna śruba czterdziestoletniego szwedzkiego "combi" jest niekompatybilna z czymkolwiek innym). Nasze wizy kończą się za dwa dni. Brak pantografu na rufie uniemożliwia skorzystanie z oferty pożyczenia przyczepnego silnika.
W końcu dzwoni komandor Jacht Klubu. Sugeruje, by iść na żaglach aż do Mierzei, Zalewem, nieoznakowanym szlakiem koło wyspy Nasypnoj, wśród płycizn i koło opuszczonego, zrujnowanego portu hydroplanów. Dopiero przy samej Mierzei zgłosimy się do "Baltijsk Traffic", prosząc o zgodę na przejście na żaglach do kei odpraw.
Tak też czynimy. Mam cztery instrukcje przejścia szlakiem koło portu hydroplanów - każda inna. Żadna nie jest wystarczająco precyzyjna. Autorzy wszystkich ostrzegają nie tylko o mieliznach, ale również o zatopionych w wodzie przeszkodach. Gdybym nie musiał, na pewno bym tam się nie pchał kilowym jachtem, bez znającego teren towarzystwa, tym bardziej bez silnika.
Jakoś przechodzimy. Powoli, na słabym, przeciwnym wietrze. W jednym miejsu echosonda wskazała zero wody pod kilem. Dwa kable od portu w Baltijsku niepewnie wywołuję Baltijsk Traffic, mówię o awarii silnika i proszę o zgodę na wejście do portu pod żaglami oraz przejście do kei odpraw. Nieoczekiwanie, zgodę otrzymuję od razu.
Jest już wieczór, prawie flauta. Suniemy powoli przez port pod przeciwny prąd. Miejscami prędkość łódki względem brzegu nie przekracza pół węzła. Trochę pomaga wiosłowanie. Wreszcie, przy kei odpraw w głębi trzeciego basenu portu wita nas znajoma strażniczka.
Odprawa jest tylko formalnością. Funkcjonariusze życzą nam szczęścia w drodze powrotnej. Ponownie proszę przez radio o zgodę na przejście przez port pod żaglami i ruszamy. Na resztkach wiatru halsujemy do wyjścia przez baseny portowe. Baltijsk Traffic odzywa się parokrotnie, ostrzegając przed przeszkodami.
Po przejściu farwateru, tuż za nim, przy Kosie, wiatr ucicha zupełnie. Po chwili z głośnika UKF-ki słyszę ponownie przyjazne "jachta Lotta, Baltijsk Traffic". Sugestia: nie czekać aż nas gdzieś zdryfuje. Rzucić kotwicę i stać. Słusznie. Mapa informuje, że przypadkiem znaleźliśmy się na kotwicowisku dla małych jednostek.
Spędzamy wieczór gapiąc się na przepływające przez Bałtijsk statki, okręty oraz szare cielska wielkich poduszkowców na brzegu po przeciwnej stronie farwateru. Słyszymy odgłosy wieczornego apelu w porcie wojennym. Gra trąbka.
Koło północy czuwająca w kokpicie Karolina stwierdza, że pojawił się wiatr. Obawiając się fali na mieliznach przed nami (Witowo zapowiada południowo-zachodni wiatr do 6B), budzę pozostałą część załogi, by od razu ruszyć po własnych gps-owych śladach. Poinformowany o tym zamiarze Baltijsk Traffic odradza - lepiej poczekajcie aż się rozjaśni. To znowu bardzo dobra rada.
Ruszamy o świcie i ponownie szczęśliwie przeciskamy się przez płycizny. Znowu pod wiatr, wciąż słaby. Z chodzenia po śladach raczej nic by nie wyszło. Tym razem kil raz twardo trącił o dno. Wreszcie jesteśmy na głównym zalewowym farwaterze - droga do granicy stoi otworem. Ufff.
Jeszcze kilka godzin halsówki - rozwiało się wreszcie całkiem solidnie - i mijamy statek rosyjskiej straży granicznej. Polski RIB podpływa do nas tuż za linią granicznych boi - chyba pilnują, by "Lotty" nie wywiało z powrotem. Dwie godziny później jesteśmy we Fromborku, gdzie czekają już funkcjonariusze Straży Granicznej i Urzędu Celnego. Ku mojemu zdziwieniu, odprawa nie ogranicza się do formalności. Panowie bardzo chcą znaleźć na jachcie kontrabandę. Grzebią w ciuchach i narzędziach, z namysłem rozglądają się po kabinie. Celnik tryumfalnie wyciąga spod koi dużą butlę z rosyjskimi napisami. Mina mu rzednie, gdy na pytanie "A to co?", pada odpowiedź "Kwas chlebowy".
Po krótkim odpoczynku, jeszcze tego samego dnia przepływamy z Fromborka do Suchacza, a następnego ranka płyniemy do Elbląga. Przy moście w Nowakowie czeka motorówka z „Bryzy” i holuje nas do przystani.
Serdecznie dziękuję żeglarzom z Kaliningradu za gościnę i pomoc w kłopotach, komandorowi Jacht Klubu Dal z Fromborka Tadeuszowi Karpowiczowi za liczne wskazówki przed rejsem, a komendantowi „Bryzy” Janowi Fawiczowi za hol do Elbląga w zimny i deszczowy niedzielny ranek. Podziękowania kieruję też do oficerów dyżurnych „Baltijsk Traffic”.
Marcin Palacz
przeczytałem relację Marina Palacza i doszedłem do wniosku, że należy
pływać w regatach. Zwłaszcza do takich miejsc...
W roku 2010 odbyły się regaty Eljacht Cup, na trasie Górki-Bałtisjk.
Potem do Górek, też wyścig.
Ponieważ jachtów było około 60, to była to cała przeprawa logistyczna, z
którą całkiem sprawnie poradził sobie (z naszej strony, nie wiem jaki
był wysiłek Rosjan, ale chyba wielki) Jacht Klub Stoczni Gdańskiej.
Pallas w tych regatach brał udział (my lubimy takie wariactwa).
Pallas w tamtym czasie nie miał silnika. W ogóle, żadnego. Do Bałtijska
weszliśmy na żaglach. Potem do miejsca odpraw też na żaglach. Po
kilkugodzinnej odprawie, już mocno wieczorem, wróciliśmy do nabrzeża w
Bałtisjku. Nie było tam niczego, ani pomostów, ani wody, ani prądu, ani
WC, ani pryszniców. Stał za to blisko hotelik, w którym udało się (ale
dopiero od następnego dnia) załatwić palący problem WC i właśnie pryszniców.
W każdym razie nikt nas nie pilnował, po Bałtijsku spokojnie sobie
chodziliśmy.
Następnego dnia odbyła się częściowo zorganizowana (w sensie przejazdu)
wycieczka do Kaliningradu. Trochę przez pół dnia udało nam się
indywidualnie zwiedzić, a po południu odbyła się w Muzeum Oceanu impreza
kończąca część regat. Rosjanie już do Polski nie płynęli. Tutaj warto
zauważyć, że tylko Polacy zostali w Bałtijsku, jachty niemieckie i
rosyjskie popłynęły do Kaliningradu i tam zostały (niemieckie) trochę
dłużej.
Pod wieczór wycieczka wróciła do Bałtijska i to był czas na właściwe
zwiedzanie miasteczka i brzegu morskiego. Co wykorzystaliśmy rzecz
jasna. Sklepiki też tam jakieś są, ceny dla nas śmieszne, a z obsługą
hotelową wszyscy już byli zaprzyjaźnieni.
Oficjalnie nikt nas nie pilnował i niczego nie zabraniał. Rano
popłynęliśmy znowu na odprawę (o ile pamiętam to na holu z powodu braku
wiatru), a po dłuższym czasie wyszliśmy na morze, na start. Wieczorem
jachty zameldowały się na odprawie w Górkach i tak ten wypad został
zakończony.
Reasumując - na regatach, zwłaszcza większych, jest łatwiej i przyjemniej.
Ludzie generalnie życzliwi, służby mundurowe starały się bardzo
przyspieszyć swoje procedury, w Polsce nikt nikogo nie przeszukiwał.
Dowodem, że nie zmyślam, i że trochę ciekawych widoków tam jest, jest ta
galeria zdjęciowa:
http://www.jkmgryf.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=223:2010-mp&catid=14:czasy-wspoczesne&Itemid=38
W tym roku te regaty też mają być i ja się wybieram (choćby zwiedzić
inną część Kaliningradu - okręt podwodny już zaliczony) ;)
Wrażenia z wycieczki całkiem ciekawe, choć nie zawsze miłe. I sporo
refleksji na to, co tam się udało oficjalnie i nieoficjalnie zobaczyć.
Co to armii tam stacjonującej, to ja bym się nie obawiał. Olbrzymie pole
zapełnione po brzegi czołgami, które chyba już nigdy nie pojadą,
olbrzymie poduszkowce desantowe w postaci praktycznie złomu, pustki w
porcie wojennym, bieda aż piszcząca po drodze do Kaliningradu, i samo
miasto. My jednak naprawdę mamy sporo szczęścia, że u nas nie jest tak
jak tam. O czym może warto się przekonać osobiście.
Pozdrawiam
Tomasz Konnak
Czytając relację z rejsu jachtu LOTTA wróciły całkiem świeże wspomnienia. W roku 2010 w czerwcowy wydłużony weekend popłynąłem małym jachtem żaglowo-motorowym BAZYLI do Kaliningradu. (do wyboru może to być Koenigsberg lub Królewiec, jak kto woli). Płynąłem z Elbląga przez Zalew Wiślany. Formalności jak w powyższym artykule, kontakty z urzędnikami równie przyjazne (straż graniczna w wydaniu kobiecym w galowych mundurkach ). Bardzo sympatyczne relacje z dyżurnym Bałtijsk Traffic-dyspozytora Kanału Morskiego. Relacje najlepiej zilustruje fragment korespondencji przez UKF.
Po odprawie granicznej zgłosiłem do Bałtijsk Traffic zamiar popłynięcia Kanałem do klubu żeglarskiego. Zgodę otrzymałem pomimo, że były to godziny ruchu statków w kierunku morza o czym ostrzegł mnie dyżurny ruchu. Zapewniłem go, że sześćdziesiąt koni na rufie zapewni mi bezpieczeństwo. Korespondencję prowadziliśmy w języku rosyjskim. Po paru milach w górę Kanału widzę płynący w kierunku morza holenderski kabotażowiec, tak na oko 2tys ton. UKF na kanale 74 (kanał wywoławczy i zarazem korespondencyjny z Bałtijsk Trrafic) Słyszę w radiu jak kapitan kabotażowca oburzony, gulgoczącym angielskim donosi dyżurnemu o utrudnieniach w żegludze spowodowanych płynącym z naprzeciwka jachtem. Na to dyżurny Bałtijsk Traffic „ nie biezpokojsia eto BAZYLI „,
Dlaczego powrót do przeszłości. Dlatego, że warto popłynąć i pokazać młodym ludziom, a może i starszym którzy już zapomnieli i tylko narzekają, jak wyglądało życie w Polsce w czasach słusznie minionych. Rozwój miasta jest bardzo nierównomierny. Pięknie odnowiona starówka (w większości za niemieckie pieniądze), ale wokół skansen prawdziwego socjalizmu. Kaliningrad rozwija się na swój sposób. Widać małe warsztaty na przedmieściach, supermarkety, a sami mieszkańcy mówią, że ich poziom życia jest wyższy od poziomu w Rosji. Mieszkańcy bardzo życzliwi, a żeglarze w szczególności.
WARTO POPŁYNĄĆ I ZOBACZYĆ.
Eugeniusz ZiółkowskiW przeciwieństwie do naszego Gospodarza od zawsze popierałem otwieranie się na kaliningradzką enklawę, na Królewiec.
Tak obecna nazwa miasta jest rażąca. Wiele „wznioślejszych” nazw (Stalingrad, Leningrad) zmieniono, a tej nie.
Wydaje się, że Rosjanie obawiali się (obawiają ?) starej zgodnej z rosyjską tradycją nazwy – „Kenigsberg”. (chociaż mieszkańcy potocznie
często się nią posługują, podkreślając, że leży bardziej na zachód od Warszawy!).
Zawsze lansowałem pogląd, że bez naszej obecności: - „Ten kraj dziki, będzie jeszcze bardziej dzikim”. Darujcie megalomanię,
ale gdy nas tam nie będzie, ktoś inny wypełni pustkę.
Obecnie panuje sztuczny podział akwenu zwanego u nas Zalewem Wiślanym.
Otwarcie się na Kaliningrad rozszerzy ideę Pętli Żuławskiej (patrz „Żagle”, 12/2010 i 01/2011).
W przyszłości zaś rozszerzy ją szlakiem tzw. ligerów – dawnych kupców docierających
z Kłajpedy do Elbląga i Gdańska („Żagle”, 06/2004, 11/2004) wewnętrznymi drogami wodnymi,
łączącymi oba zalewy.
Po przemianach próbowałem uruchomić działalność czarterową mającą na celu w oparciu
port jachtowy w Gdyni rozwinąć żeglugę na wschód, do Kaliningradu, Kłajpedy, a może
nawet Rygi. Niestety idea nie chwytała, długo by pisać dlaczego ? A tu 20 lat minęło i nic.
W kraju „bieda” aż piszczy, „bezrobocie”, emigracja – „Premierze jak żyć ?” – ale nikt nie podejmuje
się uruchomienia pomysłu. Oczywiście, wygodniej emigrować i korzystać z już gotowego !
A już było tak pięknie. Niemiecki skipper Roland Kollert na wyczarterowanym w gdyńskiej „Stali”
„Monsunie” popłynął do Kaliningradu i Fromborka. Po powrocie w poczytnym magazynie „Yacht”
nr 14/1993 opublikował artykuł „Auf den Spuren von Kopernikus” (bite 8 stron !). Na jednym zdjęciu:
„Russicher Soldat vor polnischer Charteryacht in Baltijsk, dem Einklarierungshafen am Haff”.
Z żeglarskim pozdrowieniem !
Ramzes XXI
Co do zmiany nazwy miasta nie należy sąsiadom sie wtrącać . Ich sprawa,a że mogli by zmienić, ale to już inny problem.
Pamietam jak idąc wielokrotnie Kanałem Kilońskim bardzo denerwowały mnie nazwy promów niemieckich- Danzig,Stettin,Kolberg itd.
A przecież nazywanie w naszej prasie wybrzeżowej Kaliningrad Królewcem to przeciez to samo , tylko że teraz pewno denerwuje to Rosjan.
A używanie słów /cytuję niezawodnego Mariana Lenza/ - "kraj dziki" to szczyt całkowitego braku taktu, a wręcz publiczne obrażanie sąsiada, wypowiedzi tego typu bardzo szkodzą .
Rzeczywistość w obwodzie Kaliningradzkim jest o wiele mniej kolorowa niz u nas, pewno trzeba ja poznawać,opisywać,ale z taktem.
Czy mówienie zawsze całej prawdy leży w naszym, naszego kraju, interesie?
Jakis czas temu/ze dwa lata lub wiecej/przyleciała do Polski delegacja chińska i pierwsze co uslyszeli od trzeciej osoby w naszym państwie to pytanie o przestrzeganie praw człowieka w Chinach.
Cały swiat handluje z Chinami jak tylko może ,a troche na koniec/ dla prasy/ wzmianki o prawach człowieka,a u nas bywało odwrotnie.
Ostatnia wizyta chinskiej delegacji była już w stylu Zachodu-interesy first.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Niejaki Coelho napisał, że wybierając się zagranicę nie należy porównywać wszystkiego ze standardami własnego domu, inaczej grozi to wyłącznie wnioskami "gorzej, lepiej".
Kilka lat temu jechałem autobusem na Ukrainę. Jedyne co słyszałem od współpodróżników to komentarze "ale s..f". Fakt, że podkarpackie wygląda nieźle, ale widziałem wsie i miasteczka na tzw ziemiach odzyskanych na pewno dorównujące tym ukraińskim. Tego moi współplemieńcy nie przyjmują do wiadomości.
Mamy pretensje do Ukraińców o "niszczenie śladów polskiej kultury". Myśmy ukraińską niszczyli dawno przed wojną, a niemiecką po wojnie. Niestety taka jest ludzka natura. I to chyba głównie na poziomie polityków. Inaczej wyglądają kontakty zwykłych ludzi. Z przyjemnością czytam stronę elbląskiego Yacht Klubu (ciągle czuję się elblążaninem). min. o kontaktach z żeglarzami z Kaliningradu.
Pozdrawiam elbląskich żeglarzy,
Bogdan Kiebzak
kotwicowisko w Mielcu
Co się tyczy nazw, to istnieją ustalone przez wieki tradycją nazwy historyczne.
Idąc tropem kol. Witolda do jakiej pasji muszą doprowadzać Włocha nazwy
Rzym, Mediolan, czy Florencja, a Francuza – Paryż ! To tak kilka z brzegu !
Podobnie Gdańsk piszemy w tekście polskim, ale Danzig w tekście niemieckim.
(chyba, że istnieją inne powody)
A jak po włosku ? Proszę poszukać.
Nas denerwuje, czy wzbudza niesmak, nazwa „Kaliningrad”, ze względu na to, że
niejaki Kalinin był „sygnatariuszem” listy rozstrzelanych w Katyniu, w 1940 roku
- w tym Ojca gospodarza, tej strony – i nie tylko w Katyniu ! Dlatego równy jest Stalinowi,
czy Hitlerowi ! Przy okazji, miastu Kalinin w Rosji nazwanego w część tego samego
„człowieka”, w 1990 r. przywrócono historyczną nazwę Twer ! Nie mniej staram się zrozumieć
dylematy strony rosyjskie, że w tym przypadku nie postąpiła podobnie.
Co do prawdy, to leży ona zawsze tam gdzie leży. Nigdy na boku, lub w pośrodku.
Aby nie być gołosłownym cytuje sam siebie - „Żagle” 07/1994 - artykuł „Do Królewca”:
„Na podstawie obserwacji mogę powiedzieć, że Polacy w Rosji zachowują się niezbyt
elegancko: pycha, buta, arogancja, brak zrozumienia dla sytuacji, w której się znajdują –
rzucają się w oczy. Poprawcie się rodacy.”
To by było na tyle.
R. XXI
O ludzkiej naturze
„Abhorent lectissimi et dulcissimi mores mostki ab omni crudelitate,
natura ipsa nostra ad omnem humanitatem facta, reffugit ferocitatem”.
(Nasze obyczaje pełne ogłady i słodyczy brzydzą się wszelkim okrucieństwem,
a sama natura skłonna do wszelkiego humanitaryzmu stroni od krwiożerczości)
Niestety w czasie ostatniej wojny do wielu Ukraińców nie dotarła ta piękna, rzymska, maksyma !
Stosunki polsko-ukraińskie na początku XX wieku nie były sielskie. Wojna światowa, wojna
bolszewicka, spory terytorialne, waśnie narodowe; wszystko było płynne i niepewne.
Obie strony były sobie coś winne ! Dlatego rząd polski wycofał zdemoralizowane i niekarne miejscowe
wojska zastępując je pułkami pomorskimi i poznańskimi. Międzywojnie było zbyt krótkie by uładzić i zbliżyć obie nacje
(do tego było tam przecież kilkadziesiąt procent żydów). I nie można mieć pretensji do „niszczenia śladów polskiej kultury”
– bo było to również wynikiem sowietyzacji (chociażby kościoły, cerkwie)
Wg źródeł radzieckich po 1944 roku w walkach na Zachodniej Ukrainie zginęło ok. 10 tysięcy czerwonoarmistów !
Tak ! Tak ! Trup padał gęsto !
Znaj proporcje Mocium Panie !
Natomiast pretensje można mieć do rzezi wołyńskich w latach 1942-44, w których zginęło w ramach
„czystek etnicznych”, czyli zwykłego ludobójstwa - o ile ludobójstwo może być zwykłe - szacunkowo
120 tys. osób, w tym 30 tys. dzieci. „We wsi Swinarzyn (pow. Kowel) paroletni synek Lipskich
został przybity do stołu za język, a pozostałe rodzeństwo zostało wrzucone do studni” – cytat z artykułu
„Piekło polskich dzieci” p. Ewy Siemaszko w miesięczniku „Uważam Rze, HISTORIA” (01.04.2012) - polecam.
Ulubionym sposobem mordowania niemowląt było trzaskanie główkami o ścianę. W desperacji Polacy uciekali
się pod opiekę sowieckich (!) partyzantów i wojsk niemieckich (sic!).
Nie robili tego politycy, ale niestety zwykli lud
Nasze obyczaje - jak wyżej i brzydzą się odwetem, ale trzeba o tym co było wiedzieć i z umiarem bić się we
we własne piersi.
R. XXI
Do Pana Kapitana Lenza,
Moja rodzina wyjechała z Ukrainy po wojnie. Więc jestem w temacie trochę zorientowany. Również w tym jak traktowaliśmy Ukraińców przez wieki.
Oczywiście nic nie usprawiedliwia tego co się stało na Wołyniu i nie tylko tam.
Nie lubię jednak bardzo gdy siebie uważamy za aniołki a reszta jest "be" (Niemcy, Żydzi, Ukraińcy, Litwini, Słowacy i Czesi).
Rozprawa o proporcjach nie ma dla mnie sensu. (Ja mu tylko dałem w pysk a on mnie nożem...)
Swoją drogą spodziewałem się takiej reakcji...
Bogdan
V Rossii razreshili inostrannim yachtam plavat po vnutrennim vodam!!!
http://www.rg.ru/2012/05/16/suda-dok.html#attachments
w ostatnim komentarzu jest link do rozporzadzenia Putina otwierajacego
praktycznie drogi wodne w Rosji dla statkow obcych bander. Praktycznie
trasa Henryka Widery na Gawocie bylaby przejezdna (tak na pierwszy rzut
oka na zalaczona liste bez weryfikacji z mapa). Zamkniety za to bylby
Belomor Kanal. W sumie, pomijajac jakze sluszne twoje stwierdzenie, ze
tam sie nie plywa, to oficjalne otwarcie niektorych tras zeglugowych
konczace dotychczasowa partyzantke i przebieranie jachtow i zalog. W
sumie chyba dobry krok, wiec dlaczego komentarz, ze "wyszlo jak zawsze"?
Zyj wiecznie,
Marek