TRANSMITTER, KOTKU, RECIVER CZYLI... ECHOSONDA
W moich locykach potykacie się często, być może zbyt często o ... dygresje. Bywają prowokacyjne, zaczepne i oczywiście subiektywne. Odnoszę wrażenie, że niektórych z Czytelników to irytuje. No to pomyslałem, że od czasu do czasu wyniosę się z dłuższymi z tych historyjek gdzie indziej. Aby nie chodzić po prośbie - spróbuję "drukować" je tylko wirtualnie w moim własnym okienku. Mam dla Was dzisiaj opowiadanko z pewnym przesłaniem. Namówił mnie do napisania opowiadanka Sławomir Brzezowski z królewskiego Krakowa. Pisałem je na raty, jako przerwy w pracy i to przez kilka kolejnych wieczorów. Gdy skończyłem - pomyślałem, że dobrze by było najpierw wysłać brudnopis do kilku zaprzyjaźnionych osób - licząc, że zdradzą mi swoje opinie "co autor chciał powiedzieć" ?
Zapytacie po co mi te podpowiedzi. Hmmm... od pewnego czasu mam wątpliwości, czy jeszcze potrafię formułować myśli tak, aby były dla Czytelników zrozumiałe. Otóż owe odpowiedzi poważnie mnie zmartwiły. Wychodzi na to, że jednak nie potrafię. Sami oceńcie:
- "...Dla mnie ma dużą wartość jako dokument obrazujący tak niedawne czasy. Obecnie panuje tendencja do zamazywania w pamięci tamtych realiów, co automatycznie powoduje wzrost zainteresowania podobno minionym okresem...."
- "... wspaniała historia, za długie - 7300 znaków..."
- "...jaki to wywierałeś urok na kobietach, stąd to zdjęcie gołowąsa a raczej gołobroda...."
- "..."kłapanie jęzorem" czasem w życiu się przydaje. Bo w to, że chciałeś pokazać ludzkie oblicze władzy nie wierzę...."
-"...w pierwszych zdaniach powinno być (jak sądzę) jaśniej wyłożone co jest tematem przewodnim; coś o niezmienności psychiki kobiecej na przestrzeni wieków, niezależnie od zajmowanego przez nie stanowiska czy panującego ustroju. I historię echosondy podać jako przykład...."
- No ale co było dalej !!! Zakończyłeś opowieść na samym jej początku. Jak nie możesz tego opublikować, to powiedz chociaż mnie..."
Ekspediuję opowiadanko na Wasze monitory. Na końcu materiały pomocnicze - dwie fotki: echosondy i moja z tamtego okresu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_________________________________
TRANSMITTER - KOTKU - RECIVER
czyli... echosonda
Każda doświadczona życiowo kobieta wie, że mężczyznę od chłopca różni tylko cena zabawek. Wiele lat temu, kiedy to nawet na tych najbardziej "wypasionych" polskich jachtach (np. z "Kotwicy") za całą elektronikę nawigacyjno - komunikacyjną robiły logi, wiatromierze i echosondy firmy "Mors" oraz 3-kanałowe radiotelefony "Radmoru" - zachciało mi się wyposażyć jacht "MILAGRO III" w angielską echosondę najnowszej wówczas generacji. To multifunkcyjne cudo nazywało się SEAFAHRER. Była to spora skrzynia z wirującymi światełkami, displayem digitalnym i dwoma alarmami kotwicznymi. Przyrząd wzbudził zachwyt nawet zaprzyjaźnionego komandora hydrografa z BHMW. Ale nie uprzedzajmy kolejności zdarzeń.
W "Practical Boat Owner" znalazłem anons podlondyńskiej firmy trudniącej się sprzedażą wysyłkową tego cuda. Poszedłem do banku na Długim Targu i z trudem, bo z trudem wymusiłem przekazania (na podstawie ściągnętego uprzednio angielskiego rachunku "pro forma") należności z mego rachunku dewizowego "A". To był rachunek najwyższego lotu - tzw. "udokumentowanych przychodów" (a nie lewych dewiz od cinkciarzy). Kwota była, jak to się dzisiaj zwykło mówić - "porażająca". Oczywiście - odwiecznym armatorskim zwyczajem przyznałem się Edycie do 1/10 wydatku. Reakcja także była, jak wszystkich żon - stereotypowa: "Boże - tyle pieniędzy!".
Po jakimś czasie otrzymałem list z gdyńskiego Urzędu Celnego, zawiadamiający, że nadeszła dla mnie przesyłka zagraniczna i aby ją odebrać muszę przedstawić wymagane prawem pozwolenie na posiadanie i użytkowanie "urządzenia nadawczo-odbiorczego". W pierwszej chwili myślałem, że to pomyłka, bo przecież zamówiłem echosondę, a nie radiostację. Zatelefonowałem - celniczka jakby na to czekała, bo sprawa w urzędzie była już głośna. Mówię, że oczekuję echosondy, a nie radiostacji.
- co mi pan tu opowiada, w specyfikacji wyraźnie napisane "transmitter-reciver"
- ma pani rację - echosonda działa jako "nadajnik-odbiornik", ale to nie jest radiostacja
- nie będziemy dyskutować - przyniesie pan podanie i pozwolenie, to przesyłkę wydamy
Pojechałem do PIR-u na Witomino, pokazałem pismo UC, uśmiechnęli się.
- my do takich urządzeń nic nie mamy.
- i ja tak myślę, ale mam prośbę, abyście mi to napisali
- panie - ja bym musiał wypisać cała listę takich aparatów, którymi się nie zajmujemy i nie daj Boże, abym o czymś zapomniał, bo byłby to precedens.
No więc urzędowego papierka z orłem bez korony nie uzyskalem. Pojechałem na drugi koniec 3-miasta do mego jachtklubu w Górkach, siadłem do maszyny i na firmowym listowniku napisałem mniej więcej tak, że echosonda Seafahrer nie jest urządzeniem radiowym, służy do pomiarów głębokości, co jest bardzo ważną informacją - decydujacą o bezpieczeństwe żeglugi. Napisałem też, że kol. Jerzy Kuliński jest stałym współpracownikiem miesięcznika "ŻAGLE" dla którego opracowuje specjalistyczne artykuły. I dalej o wnętrzu przysłowiowego zegarka: że echosonda to precyzyjne, nowoczesne urządzenie nawigacyjne - wysyłające (transmitter) impulsy ultradźwiękowe w kierunku dna z prędkością 1500 m/sek i odbierające (reciver) odbicie tych sygnałów od dna morskiego. Czas przebiegu sygnału od wysłania do odbioru - przeliczany jest automatycznie na głębokości w metrach i jego częściach. Pismo podpisali Komandor i V-Komandor d/s Technicznych, pieczęć okrągła (co prawda nie z orłem, ale z Neptunem).
Jako człowiek mający od lat i to na codzień kontakty z urzędnikami - wiedziałem, że to za mało. Musiałem postarać się o audiencję u bardzo wpływowej osobistości. Telefonicznie uzyskałem datę wizyty. Wdziałem sztruksową marynarkę (taka była moda), zawiązałem krawat i pojechałem do Wrzeszcza na Politechnikę, aby spotkać się z Jego Magnificencją i Prezesem Gdańskiego OZŻetu w jednej osobie. Wysokie progi, obrazy w złotych ramach, meble stylowe, herbatka. Rektor (kapitan jachtowy), człowiek w świecie bywały, na Wybrzeżu bardzo popularny też znał życie - obejrzał prospekt echosondy, pokiwał głową z uznaniem i dopisał odręcznie, że to prawda, że pismo klubowe popiera. Pieczęcie, podpis. Teraz pozostało tylko napisać własne podanie i pojechać do Gdyni. Panie celczki już na mnie czekały, bo sprawa była niecodzienna. Nie żadne tam rajstopy, płaszcze ortalionowe, kawa czy jeansy, ale niezwykle podejrzane "urządzenie nadawczo-odbiorcze". Oddałem papiery, panie skupiły sie przy jednym biurku.
- niestety, sprawa skomplikowana, decyzje może podjąć tylko pani Naczelnik
Idę na piętro, znajduję sekretariat. Proszę sekretarkę o możliwość rozmowy z panią Naczelnik. Referuję sprawę, podają moją s p e c j a l n ą wizytówką. Specjalność tego niezwykle rzadkiego wówczas (zrobionego podczas podróży zagranicznej) kartonika polegała na tym, że widniały na nim tylko dwa słowa: Jerzy Kuliński. Nic więcej - ani tytułu, ani adresu, ani telefonu. Liczyłem, że "dopalacz" i tu poskutkuje. No bo jeżeli facet nie tylko ma wizytówkę, ale bez żadnych, absolutnie żadnych informacji, to znaczy, że obdarowany czym takim powinien wiedzieć z kim ma do czynienia. Jeżeli nie wie - czuje niepewność, a właśnie to jest mi bardzo na rękę.
Sekretarka wraca z gabinetu. Wizytówka zadziałała.
- pani Naczelnik prosi
Wchodzę, gabinet obszerny, gustownie choć skromnie urządzony. W najdalszym, zacienionym narożniku ukośnie biurko, a za biurkiem przystojna, zadbana pani w wieku, w którym kobiety najbardziej lubią mężczyzn. Mundur celniczki doskonale skrojony, dystyngcje służbowe, sportowa fryzura, bardzo zasadnicza mina. Dziś bym ją porównał do powszechnie znanej dziennikarki telewizyjnej, ksywka "Lodówka". Pani Naczelnik wpatruje się w moja wizytówkę, chwila ciszy i:
- proszę usiąść, z czym pan przychodzi ?
Wyłuszczam problem, podaję papiery, pani Naczelnik długo i uważnie czyta. Wreszcie:
- jasne, w przyszłym miesiącu przyjedzie ekspert, wyda opinie i wówczas podejmę decyję, czy możemy to urządzenie panu wydać.
I wtedy, nie wiedzieć czemu zupełnie mi odbiło:
- w przyszłym miesiącu ? Kotku - ja w przyszłym tygodniu wychodzę w dość ryzykowny rejs .....
Nagle zdałem sobie sprawę, że tym razem miarkę przebrałem, że to nie jest zwykły dowcipas czy nawet gafa - to jest obraza wysokiego funkcjonariusza państwowego w służbie ochrony polskiego obszaru celnego. Zdrętwiałem.
Pani naczelnik obraca między paluszkami moją wizytówkę. Zaległa złowroga cisza, wydało mi się, że słyszę przelatującą w gabinecie muchę. Cisza trwała, trwała. Wreszcie pani podnosi wzrok i wolno, a bardzo poważnie:
- Kotku - mówisz? Czy TY zawsze tak rozmawiasz z kobietami ?
- ..... hmm, przepraszam - nie skądże, to mi się tak nagle wyrwało w... afekcie
- mówisz... w afekcie? No to sprawę kieruję na EGZEKUTYWĘ - siadaj na tej ławie za stołem.
I nagle wybucha śmiechem. Wychodzi zza biurka. Jest wysoka, żakiet munduru bardzo w talii dopasowany, dość krótka wąska spódnica, długie nogi, pantofle na półsłupku.
- kawę czy herbatę ?
- kawę, jeśli jeszcze mogę wybierać - nadal jestem przerażony, czy aby ten śmiech to nie jakaś podstępna sztuczka.
Pani Naczelnik siada obok mnie na ławie. Teraz widzę wyraźnie, że spódnica mundurowa jest naprawdę krótka. Staram się patrzyć w inną stronę
- no to zabierzesz mnie w ten rejs ?
- ... nnno tak, oczywiście...
- nie, nie - żartowałam, ale powiedz mi teraz szczerze - kto z nas jest tym "transmitterem", a kto "reciverem" ?
Zgodę na wydanie depozytu otrzymałem od ręki. Celniczki wydające mi echosondę z magazynu jakoś dziwnie na mnie patrzyły.
Tak wyglądała echosonda.................. ... a tak ja wtedy wyglądałem :-)
Jerzy Kuliński
________________________
Czytając tą autentyczną historię przypomniał mi się felietonik z "Żagli" pod tytułem jaki dałem dla tego komentarza. Coś mi się zdaje, że feletonik ten był autorstwa gospodarza tej witryny. Jeżeli się nie mylę to może by tak go przedstawić na tej stronie.
Jurek !
obiecywałeś kiedyś, że zaczniesz publikować pamiętnik hosztaplera.
Czy to już ? ;)
I żeby to byly lata 50 albo chociaż 60! Jak pamiętam to Milagro III łączy się też z innymi podobnymi zakupami i przejściami biurokratycznymi.
Coż, a mentalność urzednikow (i kobiet!) nie uległa zmianie pzrez te ćwierć wieku....
Czekam na następne historie i klikam ranking.
Taki przyrząd, z wirującą wskazówką wydaje mi się dziwnie znajomy. Coś podobnego funkcjonowało na Roztoczy, gdy zaczynałem wyrabiać sobie morskie ostrogi. Zdrówka!
Marek
Może od początku chodziło o bliższą znajomość z Piękną Celniczką?
Sam wiem, że kobieta w mundurze ma to coś ;-)
Bez kombinacji to w "tamtych czasach" ludzie po prostu płynęli w rejs i wracali z zamontowanym "sprzętem nadawczo-odbiorczym" - jeżeli robiono tak na łódkach klubowych, to chyba można było i na Milagro ;-)